Woda gasi płonący ogień, a grzechy gładzi jałmużna.

  • Niedziela Palmowa

  • Wielki Czwartek

  • Męka Jezusa

Niedziela Palmowa

  • image
  • image
  • image
  • image
  • image
  • image
  • image
  • image

do góry

Poemat Boga-Człowieka

Maria Valtorta. Księga VI.

Przed wjazdem do Jerozolimy.

Jezus poszedł naprzód, do Matki, która jest z Mariami i z Martą oraz Zuzanną. W grupie pobożnych niewiast nie ma tylko Joanny, żony Chuzy.

Jan i Jakub, syn Alfeusza, przybyli do Maryi mówiąc Jej:

«Twój Syn nadchodzi.»

Maryja słysząc to, wstała. Jezus otoczył ramieniem ramiona Swej Matki. Kuzyni zaś odeszli, by przyłączyć się do towarzyszy, którzy powoli podchodzą, rozmawiając.

[por. Mt 21, 1n; Mk 11, 1n; Łk 19, 29n] Tomasz i Andrzej pobiegli do Betfage, aby poszukać oślicy z oślęciem i przyprowadzić je do Jezusa. Jezus w tym czasie mówi do niewiast:

«Oto jesteśmy blisko miasta. Radzę wam, udajcie się tam i idźcie zupełnie pewnie. Wejdźcie do miasta przede Mną. Blisko En-Rogel znajdują się pasterze i najwierniejsi uczniowie. Mają polecenie, aby towarzyszyć wam i was chronić.»

«To znaczy... My rozmawiałyśmy z Aserem z Nazaretu i z Ablem z Betlejem Galilejskiego, i także z Salomonem. Przybyli tutaj, aby wyglądać Twego przybycia. Tłum przygotowuje wielkie święto. I chcieli zobaczyć... Widzisz, jak chwieją się wierzchołki oliwek? To nie wiatr je tak porusza. To ludzie ucinają gałęzie, aby rozrzucić je na drodze i aby ochronić Cię przed słońcem. A tam?!

Patrz, oni właśnie pozbawiają palmy wachlarzy ich liści. Można by rzec: kiście, a to są ludzie, którzy wspięli się na pnie i bez przerwy obrywają liście... A widzisz dzieci na wzgórzach? Schylają się, by nazrywać kwiatów. I z pewnością kobiety zrywają kwiaty w ogrodach i wonne rośliny, aby usłać drogę. Chciałybyśmy to ujrzeć... i iść w ślady Marii, siostry Łazarza, która zbiera wszystkie kwiaty, jakich dotknęła Twa stopa, gdy wszedłeś do ogrodu Łazarza» – prosi Maria Kleofasowa w imieniu wszystkich.

Jezus głaszcze policzek Swej starej krewniaczki, która wydaje się dzieckiem pragnącym ujrzeć widowisko i mówi:

«W wielkim tłumie nic nie zobaczysz. Idźcie naprzód do domu Łazarza, do tego, w którym dozorcą jest Mateusz. Przejdę tamtędy i ujrzycie Mnie z góry.»

«Synu Mój... i pójdziesz sam? Już nie mogę być przy Tobie?» – mówi Maryja, podnosząc twarz, tak smutną, i patrząc uważnie Swymi błękitnymi oczyma na Swego słodkiego Syna.

«Chciałbym Cię prosić, żebyś pozostała w ukryciu. Jak gołąbka w rozpadlinie skalnej. Bardziej niż Twoja obecność jest Mi potrzebna Twoja modlitwa, ukochana Mamo!»

«Jeśli tak, wszystkie będziemy się modlić za Ciebie, Mój Synu.»

«Tak. Po ujrzeniu Go przechodzącego pójdziecie z nami do mojego pałacu na Syjonie. Wyślę sługi do Świątyni. Pójdą cały czas w ślad za Nauczycielem i będą nam przynosili Jego rozkazy i wieści o Nim» – decyduje Maria, siostra Łazarza, zawsze szybka w pojmowaniu, co najlepiej uczynić, i robiąca to bez ociągania.

«Masz rację, siostro. Choć mnie smuci, że nie pójdę za Nim, rozumiem dobro zawarte w tym nakazie. Zresztą Łazarz polecił nam nie sprzeciwiać się w niczym Nauczycielowi i słuchać Go nawet w najdrobniejszych szczegółach. Tak zrobimy» – zgadza się Marta.

«Idźcie więc. Widzicie? Na drogach panuje już ożywienie. Apostołowie dołączą do Mnie. Idźcie. Pokój z wami. Poślę po was w godzinach, które uznam za właściwe. Żegnaj, Mamo. Trwaj w pokoju. Bóg jest z nami» – całuje Ją i odprawia.

Posłuszne uczennice oddalają się bez zwlekania. Dziesięciu apostołów dochodzi do Jezusa:

«Wyprawiłeś je przodem?»

«Tak. Zobaczą Moje przejście z jednego domu.»

«Z jakiego domu?» – dopytuje się Judasz z Kariotu.

«Ech! Tak liczne są już zaprzyjaźnione domy!» – mówi Filip.

«Nie z domu Annalii?» – pyta z naciskiem Iskariota.

Jezus zaprzecza i udaje się w kierunku Betfage, znajdującego się w niewielkiej odległości.

do góry

Jezus płacze nad Jerozolimą.

[por. Mt 21, 2n; Mk 11, 2n; Łk 19, 30n] Znajduje się już całkiem blisko, gdy powraca dwóch uczniów wysłanych po oślicę z oślątkiem. Wołają:

«Znaleźliśmy, jak powiedziałeś, i bylibyśmy Ci przyprowadzili zwierzęta. Jednak ich właściciel chciał je oczyścić i przyozdobić najpiękniejszymi okryciami, aby Ci okazać cześć. A uczniowie – przyłączeni do ludzi, którzy, aby Cię uczcić, spędzili noc na drogach Betanii – chcą mieć zaszczyt przyprowadzenia Ci ich, więc przystaliśmy na to. Wydało nam się, że ich miłość zasługuje na nagrodę.»

«Dobrze uczyniliście. Chodźmy naprzód, w oczekiwaniu na nich.»

«Czy uczniowie są liczni?» – dopytuje się Bartłomiej.

«O! Mnóstwo. Nie udaje się przejść drogami Betfage. Powiedziałem więc Izaakowi, by przyprowadził osła do Kleonta, wytwórcy serów» – odpowiada Tomasz.

«Dobrze zrobiłeś. Chodźmy w stronę tamtych wzniesień i poczekajmy nieco w cieniu drzew.»

Idą do miejsca wskazanego przez Jezusa.

«Ależ oddalamy się! Mijasz Betfage, obchodząc je tyłem!» – krzyczy Iskariota.

«A jeśli chcę to uczynić, któż może Mi przeszkodzić? Czyż już jestem więźniem, abym nie mógł chodzić tam, gdzie chcę? Komuś spieszno może, żebym nim był, lub lęka się ktoś, bym nie umknął przed ujęciem? A gdybym uznał za słuszne oddalenie się do miejsc bezpieczniejszych, czy ktoś mógłby Mi w tym przeszkodzić?»

Jezus przeszywa spojrzeniem Zdrajcę, który już się nie odzywa i wzrusza ramionami, jakby chciał powiedzieć: “Rób, co Ci się podoba.”

Rzeczywiście idą z powrotem do małej wioski. Można by rzec, że jest to przedmieście miasta, bo od strony zachodniej jest mało od niego oddalona, stanowiąc już część wzniesień Ogrodu Oliwnego, który wieńczy Jerozolimę od strony wschodniej. W dole, pomiędzy wzniesieniami a miastem, błyszczy w kwietniowym słońcu Cedron. Jezus siada w tej cichej zieleni i pogrąża się w myślach. Potem wstaje i idzie na szczyt wzniesienia.

Ze wzgórza w pobliżu Jerozolimy Jezus patrzy na miasto, które rozciąga się u Jego stóp. Wzgórze nie jest bardzo wysokie. Najwyżej takie, jak S. Miniato we Florencji, wystarczy jednak, by objąć okiem wszystkie domy i uliczki pnące się w górę i opadające, na małych wzniesieniach terenu, na których położona jest Jerozolima. Chociaż gdyby to wzgórze zestawić z najniższym punktem miasta, okazałoby się pewnie, że jest o wiele wyższe. Nie jest to Kalwaria, bo znajduje się bliżej murów niż ona. Wzniesienie zaczyna się całkiem blisko murów i wznosi się szybko, oddalając się od nich, podczas gdy z drugiej strony opada łagodnie ku całkiem zielonym polom, rozciągającym się na wschodzie, jeśli oceniać według słońca.

Jezus i Jego apostołowie są w zagajniku, w cieniu, siedzą. Wypoczywają po przebytej drodze. Potem Jezus wstaje, opuszcza zadrzewione miejsce, w którym siedział, i idzie na sam szczyt wzniesienia. Jego wysoka sylwetka jest wyraźnie widoczna w pustej, otaczającej Go okolicy. Wydaje się jeszcze wyższy, gdy tak stoi, sam. Jest w niebieskim płaszczu. Ręce ma przyciśnięte do piersi i spogląda bardzo, bardzo poważnie. Apostołowie obserwują Go w spokoju, nie poruszając się ani nie odzywając. Muszą myśleć, że oddalił się na modlitwę.

[por. Łk 19, 41n] Jezus jednak nie modli się. Bardzo długo patrzył na miasto i na wszystkie jego dzielnice, na wszystkie budowle, na wszystkie jego osobliwości. Czasem zatrzymywał na długo wzrok na tym lub innym szczególe, czasem zaś patrzył z mniejszą uwagą. Potem zaczyna płakać. Bez łkania i cicho. Łzy napełniają Mu oczy, potem płyną i toczą się po policzkach, i spadają na ziemię... łzy ciche i tak smutne jak łzy tego, kto wie, że musi płakać, sam, nie mając nadziei na pociechę ani na czyjekolwiek zrozumienie. Z powodu boleści, która nie może być zniesiona i która musi być wycierpiana do końca.

Brat Jana, z powodu zajmowanego miejsca, pierwszy zauważa te łzy i mówi innym, którzy spoglądają na siebie zaskoczeni.

«Nikt z nas nie uczynił nic złego» – mówi ktoś. A inny:

«Tłum również nas nie znieważył. Nie ma nikogo, kto byłby Mu wrogiem.»

«Dlaczego więc tak płacze?» – pyta najstarszy ze wszystkich.

Piotr i Jan wstają razem i podchodzą do Nauczyciela. Myślą, że jedyna rzecz, jaką mogą uczynić, to dać Mu odczuć, że Go kochają i zapytać Go, co Mu jest.

«Nauczycielu, płaczesz?» – pyta Jan kładąc swą jasną głowę na ramieniu Jezusa, który przewyższa go o głowę.

A Piotr – obejmując Go w pasie i niemal odwracając ku sobie, by Go przyciągnąć – mówi:

«Coś sprawia Ci cierpienie, Jezu? Powiedz o tym nam, którzy Cię kochamy.»

Jezus opiera policzek o jasną głowę Jana i otacza ramieniem Piotra. Pozostają tak objęci wszyscy trzej, w pozie wyrażającej miłość. Łzy jednak nie przestają płynąć. Jan, który czuje, jak spadają mu na włosy, znowu pyta:

«Dlaczego płaczesz, mój Nauczycielu? Być może przysporzyliśmy Ci trosk?»

Inni apostołowie przyłączyli się do tej miłującej się grupy i czekają z niepokojem na odpowiedź.

«Nie – mówi Jezus – nie wy. Wy jesteście dla Mnie przyjaciółmi, a przyjaźń, jeśli jest szczera, jest balsamem i uśmiechem, nigdy – łzą. Chciałbym, abyście zawsze pozostali Moimi przyjaciółmi. Nawet teraz, gdy wejdziemy w zepsucie, które fermentuje i niszczy tego, kto nie ma zdecydowanego pragnienia pozostać uczciwym.»

«Dokąd idziemy, Nauczycielu? Nie do Jerozolimy? Tłum pozdrowił Cię już radośnie. Czy chcesz ich zawieść? Pójdziemy może do Samarii dla jakiegoś cudu? Właśnie teraz, gdy Pascha jest tak bliska?»

Pytania padają równocześnie z wielu miejsc. Jezus podnosi ręce, nakazuje ciszę, a potem wskazuje prawą ręką miasto, gestem siewcy rozrzucającego przed sobą ziarna, i mówi:

«To miasto jest Zepsuciem. Wchodzimy do Jerozolimy. Wchodzimy tam. I tylko Najwyższy wie, jak bardzo chciałbym ją uświęcić, wnosząc tu Świętość, przychodzącą z Niebios. Ponownie uświęcić tę, która powinna być Miastem Świętym. Jednak nie będę potrafił tego uczynić. Jest zepsuta i zepsutą pozostaje. I fale świętości, które wytryskują z żywej Świątyni – a które jeszcze bardziej będą wypływać wkrótce, aż do pozbawienia Jej życia – nie wystarczą do ocalenia Jerozolimy. Samaria i świat pogański przyjdą do Świętego. Na miejscu zwodniczych świątyń wzniosą się świątynie Boga prawdziwego. Serca pogan będą adorować Chrystusa. Ale ten lud, to miasto będzie Mu zawsze wrogie i jego nienawiść doprowadzi go do największego grzechu. To ma się wydarzyć. Ale biada tym, którzy będą narzędziami tej zbrodni. Biada!...»

Jezus patrzy uważnie na Judasza, który stoi prawie przed Nim.

«To nam się nigdy nie przydarzy. Jesteśmy Twoimi apostołami i wierzymy w Ciebie, gotowi jesteśmy umrzeć za Ciebie» – kłamie Judasz bezwstydnie i wytrzymuje spojrzenie Jezusa bez zmieszania.

Inni dołączają do protestu. Jezus odpowiada wszystkim, unikając dawania odpowiedzi samemu Judaszowi:

«Oby zechciało Niebo, żebyście tacy byli. Ale jest w was jeszcze wielka słabość i pokusa mogłaby uczynić was podobnymi do tych, którzy Mnie nienawidzą. Módlcie się bardzo dużo i uważajcie na siebie. Szatan wie, że wkrótce zostanie pokonany i chce zemścić się, odrywając was ode Mnie. Szatan jest wokół nas wszystkich. Przy Mnie, aby przeszkodzić Mi w spełnieniu woli Ojca i wypełnieniu Mojego posłannictwa. Przy was, ażeby uczynić was swymi sługami. Czuwajcie. Pośród tych murów szatan porwie tego, kto nie będzie umiał być mocnym; tego, dla którego przekleństwem będzie fakt, iż został wybrany, gdyż nadał temu wyborowi ludzki cel. Wybrałem was dla Królestwa Niebieskiego, a nie dla królestwa tego świata. Pamiętajcie o tym.

[por. Łk 19,42n] A ty, miasto, które pragniesz swej ruiny, nad którą płaczę, wiedz, że twój Chrystus modli się o twoje ocalenie. O, gdybyś przynajmniej w tej godzinie, która ci pozostaje, umiało przyjść do Tego, który byłby twoim pokojem! Gdybyś przynajmniej zrozumiało w tej godzinie Miłość, która przechodzi pośród ciebie, i gdybyś zrzuciło z siebie nienawiść, która cię zaślepia i doprowadza do szaleństwa, czyniąc okrutnym dla siebie samego i dla twojego dobra. Ale nadejdzie dzień, gdy przypomnisz sobie tę chwilę! Zbyt późno będzie wtedy na płacz i żal! Miłość zejdzie i zniknie z twoich ulic, a pozostanie Nienawiść, którąś wolało. I nienawiść skieruje się na ciebie i twoje dzieci. Posiada się bowiem to, czego się chciało, a za nienawiść płaci się nienawiścią. I nie będzie wtedy nienawiści mocnych przeciwko bezbronnemu, lecz nienawiść przeciwko nienawiści, a stąd – wojna i śmierć. Otoczą cię okopy i wojska. Będziesz jęczeć, zanim zostaniesz zniszczone. Zobaczysz, jak padają twoje dzieci od broni i głodu. Te, które przeżyją, zostaną wzięte do niewoli i wzgardzone. I będziesz błagać o miłosierdzie, jednak nie znajdziesz go już, boś nie chciało poznać swego Zbawienia.

Płaczę, przyjaciele, bo mam serce człowieka i ruina ojczyzny wyciska Mi łzy. Jednak spełnia się to, co jest słuszne, gdyż zepsucie przekracza w tych murach wszelkie granice i ściąga karę Bożą. Biada obywatelom będącym przyczyną nieszczęścia ojczyzny! Biada przywódcom, którzy są jego główną przyczyną. Biada tym, którzy powinni być święci, by doprowadzić innych do uczciwości, a tymczasem znieważają Dom swej posługi i samych siebie! Przyjdźcie, w przeciwnym razie na nic nie zda się Moje działanie. Sprawimy, że Światłość zabłyśnie jeszcze raz pośród Ciemności!»

Jezus schodzi wraz ze Swoimi apostołami. Oddala się pospiesznie drogą, z poważnym obliczem, wręcz smutnym. Nie odzywa się. Wchodzi do domku u stóp wzgórza i nie widzę nic więcej.

do góry

Wjazd Jezusa do Jerozolimy.

Jezus zdążył zaledwie wejść do domu, by pobłogosławić jego mieszkańców, a już słychać radosne odgłosy grzechotek i odświętne głosy. Zaraz potem wychudła i blada twarz Izaaka ukazuje się w otworze drzwi i wierny pasterz wchodzi, i upada na twarz przed swym Panem Jezusem.

We drzwiach otwartych na oścież tłoczą się liczne twarze, a z tyłu widać inne... Przepychają się, śpieszą się, chcą iść do przodu... Kilka niewieścich krzyków, kilka łez dzieci, stojących w ścisku, i powitania, radosne okrzyki:

«Szczęśliwy dzień, który Cię do nas przyprowadził! Pokój Tobie, Panie! Szczęśliwy powrót, o Nauczycielu, aby nas wynagrodzić za wierność.»

Jezus wstaje i daje znak, że będzie mówił. Wszyscy milkną i słychać wyraźnie głos Jezusa:

«Pokój wam! Nie tłoczcie się! Teraz wejdziemy razem do Świątyni. Przyszedłem po to, by być z wami. Pokój! Pokój! Nie wyrządzajcie sobie zła. Zróbcie przejście, Moi umiłowani! Pozwólcie Mi przejść i podążajcie za Mną, abyśmy weszli razem do Miasta Świętego.»

[por. Mt 21, 7n; Mk 11, 7n; Łk 19, 35n; J 12, 12n] Ludzie są bardziej lub mniej posłuszni, robią nieco miejsca, dość, by Jezus mógł wyjść i wsiąść na osiołka. Jezus bowiem wskazuje na źrebię, którego jeszcze nikt nie dosiadał, jako na Swego wierzchowca. Wtedy bogaci pielgrzymi, ściśnięci w tłumie, rozpościerają na grzbiecie osiołka bogate płaszcze. Ktoś przyklęka i pochyla się ku ziemi, inny zaś robi stopień dla Pana, który siada na Swego osła. Ruszają w drogę. Piotr idzie koło Nauczyciela, a z drugiej strony Izaak trzyma wodze zwierzęcia. Nie jest ono przyzwyczajone, a jednak kroczy spokojnie, jakby to widowisko było w jego zwyczaju. Nie płoszy się i nie lęka kwiatów, które – rzucane ku Jezusowi – uderzają często osła w ślepia, muskają mu pysk. Nie lęka się też gałązek oliwnych i palmowych, poruszanych przed nim i wokół niego, rzucanych na ziemię, aby służyć za dywan z kwiatów, ani coraz głośniejszych krzyków:

«Hosanna, Synowi Dawidowemu!»

Wznoszą się one ku pogodnemu niebu. Tłum zaś powiększa się coraz bardziej o nowo przybyłych. Przejście przez Betfage, ulicami wąskimi i krętymi, nie jest rzeczą prostą. Matki muszą brać dzieci na ręce, a mężczyźni – chronić kobiety przed zbyt gwałtownymi szturchańcami. Jeden z ojców bierze syna na ramiona, “na barana”, i niesie go tak w górze, ponad tłumem. Głosy dzieci wydają się beczeniem owieczek lub piskiem jaskółek, a ich rączki rzucają kwiaty i listki z oliwek, podawane im przez matki, i posyłają pocałunki swemu słodkiemu Jezusowi...

Zaraz po wyjściu z wąskich uliczek małej osady pochód się rozluźnia i porządkuje. Liczni ochotnicy udają się na przód, aby otwierać orszak, oczyszczać drogę, a inni idą za nimi, rozrzucając na ziemi gałązki. Ktoś pierwszy rzuca swój płaszcz, aby posłużył za dywan, a potem ktoś inny i czterech, dziesięciu, stu i tysiąc naśladuje go. Droga ma pośrodku wielokolorowe pasmo szat rozścielonych na ziemi. Po przejściu Jezusa zbiera się je i zanosi na przód, z innymi, z jeszcze innymi... I wciąż kwiaty, gałązki, liście palmowe poruszają się lub są rzucane na ziemię... I okrzyki mocniejsze podnoszą się zewsząd na cześć Króla Izraela, pod adresem Syna Dawida, Jego Królestwa!

Żołnierze pełniący straż przy bramie wychodzą zobaczyć, co się dzieje. Ale to nie bunt, więc wsparci na swych włóczniach stają na boku i obserwują – ze zdziwieniem lub ironią – dziwny pochód tego Króla siedzącego na ośle, pięknego jak bóg, prostego jak najuboższy z ludzi, łagodnego, błogosławiącego... otoczonego niewiastami i dziećmi, mężczyznami bez broni, którzy krzyczą:

«Pokój! Pokój!»

Patrzą na tego Króla. On zaś przed wjazdem do miasta zatrzymuje się na chwilę na wysokości grobów trędowatych z Hinnom i Siloan. (Sądzę, że to są te miejsca, w których widziałam wcześniej cuda uzdrowienia trędowatych.) Wspiera się na jedynym strzemieniu, w którym spoczywa Jego stopa, bo siedzi na ośle, a nie na koniu, podnosi się, otwiera ramiona i woła ku tym straszliwym stokom. Ukazują się na nich przerażające twarze i ciała. Patrzą na Jezusa i wznoszą ku Niemu żałosny okrzyk trędowatych:

«Jesteśmy zarażeni!»

Czynią to, aby odsunęli się nieostrożni, którzy, żeby widzieć Jezusa, wspięliby się nawet na zarażone tarasy. Jezus woła:

«Niech ten, kto ma wiarę, wezwie Mojego imienia i niech otrzyma dzięki temu zdrowie!»

Błogosławi ich, udając się w dalszą drogę i nakazując Judaszowi z Kariotu:

«Zakupisz żywność dla trędowatych i wraz z Szymonem zaniesiesz im ją przed zmierzchem.»

Pochód udaje się pod sklepienie Bramy Siloan, a potem jak strumień wlewa się do miasta. Przechodzi przez przedmieście Ofel, gdzie każdy taras stał się małym placykiem na powietrzu, wypełnionym ludźmi, którzy wołają:

«Hosanna!»

Rzucają kwiaty i rozlewają na drogę wonności, próbując wylać je na Nauczyciela. Powietrze napełnia zapach kwiatów ginących pod stopami tłumu i wonności, które rozlewają się w powietrzu, nim spadną w proch drogi. Krzyk tłumu wydaje się wzrastać i nasilać się, jakby każdy krzyczał do rogu, bo liczne archiwolty, których pełno jest w Jerozolimie, wzmacniają go i nie przestaje brzmieć.

Słyszę, jak krzyczą, i sądzę, iż oznacza to to, co mówią ewangeliści: “Szalem, szalem, melchil!” (lub ‘malchit’). Usiłuję oddać brzmienie tych słów, lecz to trudne, bo zawierają głoski, których nie ma w naszym języku. Jest to stały dźwięk. Przypomina ten, jaki wydaje wzburzone morze, na które jeszcze nie spadł z łoskotem bałwan uderzający plażę i podwodne skały, a który inna fala już zbiera i podnosi w nowym plusku, nigdy się nie zatrzymując. Jestem nim ogłuszona!

Wonności, zapachy, krzyki, gałązki i szaty, które poruszają się, kolory... To odurzająca wizja. Widzę tłum, który nie przestaje się mieszać. Znane twarze pojawiają się i znikają: wszyscy uczniowie ze wszystkich zakątków Palestyny, wszyscy, którzy idą za Jezusem... Widzę przez chwilę Jaira. Dostrzegam Jajasza, wraz z matką, młodzieńca z Pelli (tak mi się wydaje), który był niewidomy, a którego Jezus uzdrowił. Widzę Joachima z Bozry i wieśniaka z równiny Szaron, z jego braćmi. Zauważam starego i samotnego Mateusza, z miejsca blisko Jordanu (na wschodnim brzegu), u którego Jezus znalazł schronienie, kiedy wszystko było zalane. Widzę Zacheusza z jego nawróconymi przyjaciółmi. Dostrzegam starego Jana z Nob, z niemal wszystkimi mieszkańcami, widzę męża Sary z Jutty... Któż jednak może zapamiętać te oblicza i te imiona, skoro jest to kalejdoskop twarzy znanych i nieznanych, widzianych wiele razy bądź tylko jeden raz?... Oto teraz twarz pastuszka, zabranego w Enon. A przy nim – uczeń z Korozain, który porzucił pochówek ojca, aby iść za Jezusem; a całkiem blisko, przez chwilę – ojciec i matka Beniamina z Kafarnaum z ich młodym synem, który wpadłby pod kopyta osła, rzucając się do przodu, żeby go Jezus pogłaskał. I – niestety – twarze faryzeuszy i uczonych w Piśmie, posiniałe z gniewu z powodu tego tryumfu. Arogancko przedzierają się przez pierścień miłości, zaciskający się wokół Jezusa, i krzyczą do Niego:

[por. Łk 19,39n] «Każ zamilknąć tym szaleńcom! Przywołaj ich do rozsądku! To jedynie Bogu wołamy: ‘hosanna’. Powiedz im, żeby zamilkli!»

Jezus odpowiada na to łagodnie:

«Nawet gdybym im powiedział, że mają zamilknąć, i gdyby Mnie posłuchali, kamienie wołałyby o cudach Słowa Bożego.»

Ludzie wołają:

«Hosanna! Hosanna Synowi Dawidowemu! Błogosławiony ten, który idzie w imię Pana! Hosanna Jemu i Jego Królestwu! Bóg jest z nami! Emmanuel przybył! Przyszło Królestwo Chrystusa Pańskiego! Hosanna! Hosanna od ziemi po Niebiosa! Pokój! Pokój, mój Królu! Pokój i błogosławieństwo Tobie, święty Królu! Pokój i chwała w Niebiosach i na ziemi! Chwała Bogu za Jego Chrystusa! Pokój ludziom, którzy potrafią Go przyjąć! Pokój na ziemi ludziom dobrej woli i chwała w Niebiosach Najwyższych, bo godzina Pana nadeszła!»

Ten ostatni okrzyk wznosi zwarta grupa pasterzy. Powtarzają to wołanie od narodzenia. Oprócz tych stałych okrzyków są i opowiadania: ludzie z Palestyny mówią pielgrzymom z Diaspory o cudach, jakie widzieli. Tym zaś – którzy nie wiedzą, co się dzieje, cudzoziemcom, którzy przypadkowo znajdują się w mieście i pytają: «Kimże On jest? Cóż to się dzieje?» – wyjaśniają:

«To Jezus! Jezus, Nauczyciel z Nazaretu w Galilei! Prorok! Mesjasz Pana! Obiecany! Święty!»

Z domu – który zaledwie minęli, bo w tym zamęcie marsz jest bardzo wolny – wychodzi grupa dobrze zbudowanych młodych ludzi. Niosą w górze miedziane wazy pełne zapalonych węgli i kadzidła, które płonąc rozsiewa obłoki pachnącego dymu. Gest ich spotyka się z uznaniem i jest naśladowany. Wielu biegnie naprzód lub powraca do domów, aby wziąć ogień i pachnącą żywicę i aby ją zapalić ku czci Chrystusa.

Widać dom Annalii, taras opleciony winoroślą z nowymi listkami, drżącymi w słabym kwietniowym wietrze. Na nim, od strony ulicy, szereg młodych dziewcząt, pośród których stoi Annalia. Mają białe szaty, białe welony i koszyki pełne zerwanych różanych płatków i konwalii, które już lecą w powietrzu.

«Dziewice Izraela pozdrawiają Ciebie, Panie!» – mówi Jan.

Utorował sobie drogę i jest teraz u boku Jezusa, aby przyciągnąć Jego uwagę ku tej girlandzie czystości, która pochyla się z uśmiechem przy balustradzie, aby rozrzucić płatki czerwone jak krew i konwalie białe jak perły. Jezus ściąga na chwilę lejce i zatrzymuje oślę. Podnosi głowę i rękę, by pobłogosławić to dziewictwo zakochane w Nim aż do odrzucenia wszelkiej miłości ziemskiej. Annalia przechyla się i woła:

«Widziałam, o mój Panie, Twój tryumf! Weź moje życie za Twoją powszechną chwałę, Jezu!» – Annalia pozdrawia Go, wołając bardzo głośno, gdy Zbawiciel mija jej dom i posuwa się naprzód.

I inny krzyk, odmienny, wznosi się ponad zgiełkiem tłumu. Ludzie jednak, choć go słyszą, nie zatrzymują się. To rozentuzjazmowana rzeka: rzeka ludzi w gorączce, która nie potrafi się zatrzymać. Gdy ostatnie fale tej rzeki są jeszcze poza bramą, pierwsze już wspinają się na wzniesienia prowadzące do Świątyni.

«Twoja Matka!» – mówi Piotr, wskazując dom prawie na rogu drogi prowadzącej na górę Moria, którą pochód się kieruje. Jezus podnosi głowę, by się uśmiechnąć do Swej Matki, która jest wysoko, pomiędzy wiernymi niewiastami.

Spotkanie z dużą karawaną zatrzymuje pochód kilka metrów po przejściu obok domu. Kiedy Jezus staje wraz z innymi – głaszcząc dzieci, które podają Mu matki – jakiś mężczyzna biegnie, torując sobie przejście i wołając:

«Pozwólcie mi przejść! Niewiasta umarła. Młoda dziewczyna. Nagle. Jej matka wzywa Nauczyciela. Pozwólcie mi przejść! On już raz ją ocalił!»

Ludzie robią mu przejście i mężczyzna podbiega do Jezusa:

«Nauczycielu, córka Elizy umarła. Pozdrowiła cię swym okrzykiem, a potem przechyliła się do tyłu, mówiąc: “Jestem szczęśliwa”, i wydała ostatnie tchnienie. Jej serce pękło z radości, widząc Twój tryumf. Jej matka dojrzała mnie z tarasu blisko domu i wysłała mnie, by Cię wezwać. Chodź, Nauczycielu.»

«Umarła! Umarła Annalia! Ależ jeszcze wczoraj była zdrowa, dobrze się czuła, była szczęśliwa!»

Apostołowie gromadzą się zaskoczeni, także pasterze. Wszyscy widzieli ją wczoraj w doskonałym zdrowiu. Przed chwilą widzieli ją zaróżowioną, roześmianą... Nie potrafią pojąć tego nieszczęścia... Pytają, dowiadują się o szczegóły...

«Nie wiem. Wszyscy słyszeliście jej słowa. Mówiła pewnym, silnym głosem. Potem widziałem, jak przechyliła się do tyłu, bledsza niż jej szata, i usłyszałem krzyk jej matki... Nic więcej nie wiem.»

«Nie ulegajcie wzburzeniu, ona nie umarła. To kwiat, który upadł, a aniołowie Boży podnieśli go, aby go zanieść na łono Abrahama. Wkrótce lilia ziemi otworzy się szczęśliwa w Raju, zapominając na zawsze o potworności świata. Mężu, powiedz Elizie, aby nie płakała nad losem swego dziecka. Powiedz jej, że otrzymała wielką łaskę od Boga i że za sześć dni zrozumie, jakiej łaski Bóg udzielił jej córce. Nie płaczcie. Niech nikt nie płacze. Jej tryumf jest większy od Mojego, bo aniołowie prowadzą dziewicę do pokoju sprawiedliwych. I to jest tryumf wieczny, który będzie wzrastał, nigdy nie doznając upadku. Zaprawdę mówię wam, że to nad wami wszystkimi, a nie nad Annalią, powinniście płakać. Chodźmy.»

Jezus powtarza apostołom i tym, którzy Go otaczają:

«Kwiat upadł. Zasnęła w pokoju i podnieśli ją aniołowie. Błogosławiona ta, która jest czysta ciałem i sercem, bo wkrótce będzie oglądać Boga.»

«Ale z jakiego powodu umarła, Panie?» – pyta Piotr, nie mogąc w to uwierzyć.

«Z miłości, z ekstazy. Z nieskończonej radości. Szczęśliwa śmierć!»

Ci, którzy są daleko, nic nie wiedzą. Okrzyki ‘hosanna’ trwają więc nadal, choć w pobliżu Jezusa uformował się krąg zamyślonych, milczących osób. Ciszę przerywa Jan:

«O, i ja chciałbym umrzeć podobną śmiercią przed godzinami, które mają nadejść!»

«Ja też – mówi Izaak – Chciałbym ujrzeć twarz młodej dziewczyny, która umarła z miłości do Ciebie...»

«Proszę was, ofiarujcie Mi swoje pragnienie. Potrzebuję was blisko Siebie...»

«Nie pozostawimy Cię, Panie. Lecz dla tej matki żadnej pociechy?» – pyta Natanael.

«Zatroszczę się o to...» [por. Mt 21, 12n; Mk 11, 15n; Łk 19, 45n]

do góry

Jezus wyrzuca przekupniów ze świątyni.

Są u bram murów Świątyni. Jezus zsiada z osła, którym zajmuje się ktoś z Betfage. Trzeba wspomnieć, że Jezus nie zatrzymał się przy pierwszej bramie świątynnej, lecz podążał wzdłuż murów, stając dopiero wtedy, gdy znalazł się od strony północnej, blisko wieży Antonia. To tu zsiada i wchodzi do Świątyni, jakby chciał okazać, że nie ukrywa się przed sprawującymi władzę i czuje się niewinny w całym Swym zachowaniu.

Na pierwszym dziedzińcu jak zwykle – wrzawa, z powodu wymieniających pieniądze i sprzedających gołąbki, wróble i baranki. Tyle tylko, że teraz sprzedający są sami, bo wszyscy pobiegli ujrzeć Jezusa. Jezus wchodzi. Wygląda odświętnie. Ma na Sobie purpurową szatę. Patrzy na to targowisko i na grupę faryzeuszy i uczonych w Piśmie, którzy Go obserwują stojąc pod portykiem. Jego spojrzenie płonie oburzeniem. Idzie pospiesznie na środek dziedzińca. Jego nieoczekiwany zryw wydaje się lotem – lotem płomienia, bo Jego szata, w słońcu zalewającym dziedziniec, jest jak płomień. Jezus grzmi potężnym głosem:

«Wynoście się z domu Mojego Ojca! To nie jest miejsce lichwy i targu. Napisane jest: “Mój dom nazwany będzie domem modlitwy.” Dlaczego więc dom, w którym wzywa się Imienia Pana, uczyniliście jaskinią złodziei? Wynoście się stąd! Precz stąd złodzieje, oszuści, bezwstydnicy, zbrodniarze, bluźniercy, bałwochwalcy oddający się najgorszemu bałwochwalstwu – temu, które odnosi się do pysznego ja – gorszyciele i kłamcy. Precz! Precz! Bo inaczej Bóg Najwyższy zmiecie na zawsze to miejsce i dokona pomsty na całym ludzie.»

Nie powtarza chłosty, jak poprzednio. Ponieważ jednak kupcy i wymieniający pieniądze ociągają się z posłuszeństwem, Jezus podchodzi do najbliższego stołu i przewraca go. Wagi i monety spadają na ziemię. Sprzedawcy i wymieniający pieniądze pospiesznie wykonują polecenie Jezusa, mając przykład tego, co może zrobić. A Jezus woła za nimi:

«Ileż razy mam wam powtarzać, że ma to być miejsce modlitwy, a nie – brudu?»

Jezus patrzy na ludzi Świątyni, którzy – posłuszni poleceniom Najwyższego Kapłana – nie czynią niczego w odwecie.

do góry

Jezus uzdrawia chorych w portykach.

Kiedy dziedziniec jest już oczyszczony, Jezus idzie w stronę portyków. Gromadzą się tam niewidomi, paralitycy, niemi, sparaliżowani i inni strapieni, którzy przyzywają Go głośnymi okrzykami.

«Cóż chcecie, abym wam uczynił?»

«Wzroku, Panie! Moje nogi! Niech mój syn przemówi! Niech moja żona wyzdrowieje! Wierzymy w Ciebie, Synu Boga!»

«Niech Bóg was wysłucha. Powstańcie i wychwalajcie Pana!»

Jezus nie uzdrawia licznych chorych, jednego po drugim, lecz czyni szeroki gest ręką. Łaska i zdrowie zstępują na nieszczęśliwców, którzy prostują się, uzdrowieni, z okrzykami radości, mieszającymi się z wołaniem licznych dzieci, cisnących się ku Niemu. Powtarzają:

«Chwała, chwała Synowi Dawida! Hosanna Jezusowi z Nazaretu, Królowi królów, Panu panów!»

Faryzeusze, udając szacunek, wołają do Niego:

«Nauczycielu, czy je słyszysz? Te dzieci mówią to, czego nie wolno mówić. Skarć je! Niech zamilkną!»

«A dlaczego? Czyż król - prorok, król należący do Mojej rasy, nie powiedział: “Sprawiłeś, że usta dzieci i niemowląt głoszą doskonałą chwałę, aby zmieszać Twych wrogów”? Czyż nie czytaliście tych słów psalmisty? Pozwólcie dzieciom wypowiadać pochwały dla Mnie. Podpowiadają im je ich aniołowie, którzy bez przerwy patrzą na Mojego Ojca i znają tajemnice. Oni podpowiadają je tym niewinnym. Teraz pozwólcie Mi wszyscy pójść modlić się do Pana.»

do góry

Jezus wychodzi z Jerozolimy.

Mijając ludzi, idzie na dziedziniec przeznaczony dla Izraelitów, aby się modlić...

A potem wychodząc inną bramą, przechodzi tuż obok sadzawki służącej do mycia zwierząt przeznaczonych na ofiarę, wychodzi z miasta, aby powrócić na zbocza Góry Oliwnej.

Apostołów ogarnął entuzjazm... Tryumf dodał im pewności i zapominają, całkowicie zapominają o wszelkim przerażeniu, wywołanym przez słowa Nauczyciela... Rozmawiają o wszystkim... Pali ich pragnienie dowiedzenia się czegoś o Annalii. Jezus powstrzymuje ich, nie bez trudu, przed udaniem się tam, zapewniając, że zatroszczy się o to w sposób Jemu znany... Głusi, głusi, głusi na wszelkie słowo Boskiego ostrzeżenia... Ludzie, ludzie, ludzie, których jeden krzyk: ‘hosanna’, pozbawia pamięci o wszystkim...

Jezus rozmawia ze sługami Marii z Magdali, którzy przyłączyli się do Niego w Świątyni, a potem ich odprawia...

«A teraz, dokąd idziemy?» – pyta Filip.

«Do domu Marka, syna Jonasza?» – pyta Jan.

«Nie. Do obozowiska Galilejczyków. Być może Moi bracia przybyli i chcę ich powitać» – odpowiada Jezus.

«Mógłbyś to uczynić jutro» – zauważa Tadeusz.

«Dobrze jest to uczynić wtedy, gdy można to zrobić. Chodźmy do Galilejczyków. Będą zadowoleni, widząc nas. Wy dowiecie się o swoich rodzinach. Ja ujrzę dzieci...»

«A dziś wieczorem? Gdzie będziemy spali? W mieście? W jakim miejscu? Tam, gdzie jest Twoja Matka? A może u Joanny małżonki Chuzy?» – dopytuje się Judasz Iskariota.

«Nie wiem. Z pewnością nie w mieście. Być może w jakimś galilejskim namiocie...»

«A dlaczego?» – pyta dalej Judasz.

«Bo jestem Galilejczykiem i kocham Moją ojczyznę. Chodźmy» – odpowiada Judaszowi Jezus.

Udają się w drogę, aby dojść do obozu galilejskiego, który jest w sadzie oliwnym, od strony Betanii. Jest to całe skupisko namiotów, zupełnie białych w radosnym kwietniowym słońcu.

do góry

Wielki Czwartek

Maria Valtorta - "Poemat Boga-Człowieka". Księga VI.

Byłem i jestem Synem Boga, ale byłem też Synem Człowieczym.

Modliłem się, by Moją modlitwą zagłuszyć słowa szatana.

Jezus: "Im bardziej zbliżała się godzina zadośćuczynienia, tym mocniej czułem Moje oddalenie od Ojca. Coraz bardziej oddalone od Ojca Moje Człowieczeństwo czuło się coraz słabiej podtrzymywane Boskością Boga. I cierpiałem z tego powodu na wszelkie sposoby.

Oddalenie od Boga niesie ze sobą strach, niesie ze sobą przywiązanie do życia, niesie ze sobą osłabienie, zmęczenie, znużenie. Im jest głębsze, tym silniejsze są jego następstwa. Kiedy jest całkowite, prowadzi do rozpaczy. A im bardziej ktoś, na mocy Bożego dekretu, doświadcza tego oddalenia – nie zasłużywszy na to – tym bardziej z tego powodu cierpi, bo żywy duch odczuwa odłączenie od Boga, jak żywe ciało odczuwa odcięcie jakiejś części. Jest bolesnym osłupieniem, przytłaczającym, którego nie pojmie ten, kto go nie doświadczył. Ja go doświadczyłem. Wszystko musiałem poznać, aby móc z powodu wszystkiego wstawiać się przed Ojcem w waszej obronie. Także wasze smutki. O, doświadczyłem tego, co znaczy: «Jestem sam. Wszyscy mnie zdradzili, opuścili. Nawet Ojciec, nawet Bóg mi już nie pomaga.»

W czwartkowy wieczór tylko Ja wiedziałem, jak potrzebowałem Ojca! Duchowo już konałem z powodu wysiłku, bo musiałem pokonać dwie formy największego bólu dla człowieka: pożegnanie z ukochaną Matką i bliskość niewiernego przyjaciela. Były to dwie rany, które paliły Mi serce. Jedna – swoimi łzami, druga – swoją nienawiścią. Byłem zmuszony łamać Mój chleb z Moim Kainem. Musiałem rozmawiać z nim jak z przyjacielem, aby go nie oskarżyć przed innymi, bo mogłem obawiać się ich gwałtowności, i aby przeszkodzić zbrodni, bezużytecznej zresztą, gdyż wszystko zostało już zapisane w wielkiej księdze życia: i Moja święta Śmierć, i samobójstwo Judasza. Nie były potrzebne inne zabójstwa, potępione przez Boga. Żadna inna krew, która nie byłaby Moją, nie miała być przelana i nie została przelana. Powróz zadusił to życie zamykając w nieczystym worze ciała zdrajcy jego nieczystą krew, sprzedaną szatanowi – tę krew, która nie miała się mieszać, spływając na ziemię, z najczystszą krwią Niewinnego.

Te dwie rany już by wystarczyły, by wywołać konanie Mojego Ja. Ale byłem Wynagradzającym, Ofiarą, Barankiem. Baranek, zanim zostanie ofiarowany, zna palące piętno żelaza, zna uderzenia, zna odarcie, zna sprzedanie rzeźnikowi. Dopiero na końcu poznaje chłód noża, który wnika mu w gardziel, wylewa krew i zabija. Najpierw musi wszystko pozostawić: pastwisko, gdzie wyrósł; matkę i pierś, która go karmiła, ogrzewała; towarzyszy, z którymi żył. Wszystko. Doznałem tego wszystkiego Ja, Baranek Boży.

Gdy Ojciec odchodził do Niebios, przyszedł szatan. Zbliżył się już na początku Mojej misji, aby spróbować Mnie od niej odciągnąć. Teraz powracał. To była jego godzina. Godzina szatańskiego sabatu. Tej nocy zebrały się na ziemi liczne zgraje demonów, aby doprowadzić do końca zwodzenie serc i uczynić je gotowymi, by jutro zażądały zabicia Chrystusa. Każdy członek Sanhedrynu posiadał swego demona. Swojego miał też Herod i swojego – Piłat. Swojego miał każdy poszczególny żyd, żeby domagał się na siebie Mojej Krwi. Także apostołowie mieli swych kusicieli u boku, którzy ich usypiali, podczas gdy Ja opadałem z sił. Oni ich przygotowywali do tchórzostwa.

Spójrz na potęgę czystości. Jan, czysty, jako pierwszy ze wszystkich wyzwolił się ze szponów diabelskich i zaraz powrócił do swego Jezusa. Zrozumiał Go w Jego nie wyrażonym pragnieniu i przyprowadził do Niego Maryję.

Judasz jednak miał samego Lucyfera i Ja miałem Lucyfera. On – w sercu, a Ja – u boku. Byliśmy dwoma głównymi postaciami tragedii, dlatego szatan osobiście zajął się nami. Doprowadziwszy najpierw Judasza do stanu, z którego nie potrafił się już wycofać, zwrócił się ku Mnie.

Ze swą doskonałą przebiegłością, z realizmem niezrównanym przedstawił Mi męczarnie cielesne. Także na pustyni zaczął od ciała. Zwyciężyłem go modlitwą. Duch przezwyciężył lęk ciała.

Wtedy przedstawił Mi nieużyteczność Mojej śmierci. Ukazał Mi korzyść z życia dla Siebie, bez zajmowania się niewdzięcznymi ludźmi: życia bogatego, szczęśliwego, otoczonego miłością. Miałem żyć dla Mojej Matki, aby nie zadawać Jej bólu. Radził Mi żyć, aby doprowadzić do Boga, poprzez długą działalność apostolską, bardzo wielu ludzi, którzy – jeśli teraz umrę – zaraz o Mnie zapomną; gdy zaś będę Nauczycielem nie przez trzy lata, lecz przez całe dziesięciolecia, doprowadzę do tego, że przeniknie ich Moja nauka. Jego aniołowie pomogą Mi zwodzić ludzi, bo przecież – czy tego nie dostrzegłem? – aniołowie Boży nie przyszli Mi na pomoc. Na końcu Bóg Mi wybaczy, widząc żniwo wierzących, których przyprowadzę do Niego. Również na pustyni szatan skłaniał Mnie do wystawiania Boga na próbę nieroztropnością. Pokonałem go modlitwą. Duch zapanował nad pokusą duchową.

Potem Kusiciel przedstawił Mi opuszczenie przez Boga: Ojciec już Mnie nie kocha. Byłem obarczony grzechami świata. Budziłem w Nim odrazę. Był nieobecny, pozostawił Mnie samego. Wystawił Mnie na pośmiewisko dzikiego tłumu i nie udzielił Mi nawet Swej Boskiej pociechy. Byłem sam, sam, sam! W owej chwili tylko szatan był przy Chrystusie. Bóg i ludzie byli nieobecni, bo nie kochali Mnie. Nienawidzili lub byli obojętni. Modliłem się, by Moją modlitwą zagłuszyć słowa szatana. Ale modlitwa Moja jakby nie wznosiła się już ku Bogu. Spadała na Mnie jak głazy kamienowania i przygniatała Mnie swoim ciężarem. Modlitwa, która dla Mnie była zawsze pieszczotą okazywaną Ojcu, głosem, który wstępował, któremu odpowiadała pieszczota i słowo ojcowskie, była teraz martwa, ciężka, wznoszona bezużytecznie w stronę zamkniętych Niebios.

Poczułem wtedy gorycz pozostałości kielicha. Smak rozpaczy. Tego pragnął szatan. Doprowadzić Mnie do rozpaczy, by uczynić ze Mnie swego niewolnika. Zwyciężyłem rozpacz i pokonałem ją Moimi siłami, bo chciałem ją pokonać. Samym wysiłkiem Człowieka, gdyż byłem wtedy jakby tylko człowiekiem – człowiekiem, któremu Bóg już nie pomaga.

Kiedy Bóg pomaga, łatwo jest unieść świat i trzymać go jak dziecięcą zabawkę. Ale gdy Bóg nie pomaga, nawet ciężar kwiatu wywołuje zmęczenie.

Zwyciężyłem rozpacz i jej sprawcę – szatana, by służyć Bogu i wam, by dać wam Życie. Ale zaznałem śmierci. Nie tylko śmierci fizycznej ukrzyżowanego – była ona mniej okrutna – ale Śmierci całkowitej i świadomej walczącego, który upada po odniesionym zwycięstwie, ze zranionym sercem, a krew tryska gwałtownie z nadludzkiego wysiłku. Wtedy wystąpił u Mnie krwawy pot. Pociłem się krwią, chcąc być wiernym woli Bożej.

Oto dlaczego anioł Mojej boleści ukazał Mi nadzieję wszystkich zbawionych dzięki Mojej ofierze – jako lekarstwo na Moje konanie. Wasze imiona! Każde stało się dla Mnie kroplą leku wprowadzonego do Moich żył, aby im przywrócić pulsowanie i działanie. Każde imię stało się dla Mnie życiem, które powraca, światłem, które powraca, siłą, która powraca. W tych nieludzkich torturach – by nie krzyczeć z boleści jako Człowiek, by nie stracić ufności w Bogu, nie mówić, że jest zbyt surowy i niesprawiedliwy dla Swej Ofiary – powtarzałem wasze imiona, widziałem was. Odtąd błogosławiłem was. Odtąd nosiłem was w Moim Sercu. A kiedy nadeszła godzina waszego przebywania na Ziemi, wychyliłem się z Niebios, aby towarzyszyć waszemu przyjściu. Radowała Mnie myśl, że nowy kwiat miłości narodził się na świecie i że będzie żył dla Mnie.

O, Moi błogosławieni! Pociecho umierającego Chrystusa! Moja Matka, Uczeń i pobożne niewiasty otaczały Mnie, gdy umierałem. Ale i wy tam byliście. Moje konające oczy widziały udręczone oblicze Mojej Matki i wasze miłujące twarze. I tak się zamknęły – szczęśliwe, że się zamknęły dla zbawienia was, którzy jesteście warci Ofiary Boga."

do góry

Męka Jezusa w wizjach Cataliny Rivas

Catalina Rivas, boliwijska mistyczka, pod koniec lat dziewięćdziesiątych otrzymała wizję ostatnich godzin życia Jezusa i objaśnienia Jego ostatnich słów: “Są to godziny Jezusa na krzyżu, które dziś zostają odtworzone na nowo, abyście nad nimi głęboko rozmyślali i w zjednoczeniu z naszym Zbawicielem przeżywali ostatnie chwile Jego życia w ludzkim ciele, zanim wrócił do Ojca i zesłał nam Ducha Świętego”.
Władze kościelne w Cochabambie, archidiecezji z której wywodzi się mistyczka, z Arcybiskupem Renę Fernandezem Apaza na czele, uznały doświadczenia mistyczne Cataliny oraz jej pisma za prawdziwe znaki Boże, dlatego zezwoliły na ich publikację.

Modliłem się, by Moją modlitwą zagłuszyć słowa szatana.

Pamiętaj o tym, co mówiłem ci na początku, że zbliża się godzina ciemności dla świata, która wstrząśnie jego posadami, zburzy wszelkie ludzkie konstrukcje, a razem z nimi zgubi wielu ludzi. (Jezus do Cataliny Rivas)

Ostatnia Wieczerza

„Noc przedtem, nim zostałem zdradzony, była nocą pełną radości Wieczerzy Paschalnej – inauguracji Mszy Świętej.

Są dusze, które przyjmują Komunię świętą nie dla radości, jakiej same doświadczają, ale dla radości, którą czuję Ja. Jest ich niewiele, ponieważ pozostałe dusze przychodzą do Mnie tylko po to, aby wypraszać dary i łaski. Obejmuję wszystkie dusze, które do Mnie przychodzą, ponieważ po to przybyłem na ziemię, aby moja miłość, w której objęcia je przygarniam, była jeszcze większa.

A ponieważ miłość nie wzrasta bez cierpienia, stopniowo odbieram duszom słodycz, aby zostawić je w oschłości. Czynię tak, aby mogły zrozumieć, że powinny się koncentrować nie na swoich, lecz moich pragnieniach.

Dlaczego mówicie, że gdy doświadczacie stanu oschłości, to jest znakiem, że moja miłość słabnie? Czy zapomnieliście, że jeżeli nie daję szczęścia, znaczy to, że musicie poznać smak oschłości i innych cierpień? (…)

Miłość wzrasta w miarę, jak postępuje wyrzeczenie się samego siebie.

Jest wielu księży, którzy są nimi dlatego, że Ja ich wybrałem na swoich kapłanów, a nie dlatego, że naprawdę za Mną podążają. Módlcie się za nich! Powinni oni ofiarować memu Ojcu cierpienie, jakie doświadczyłem, kiedy przewracałem w świątyni stoły sprzedawców i pouczałem ówczesnych kapłanów, zarzucając im, że zrobili z Domu Bożego zbiorowisko handlarzy.

Kiedy spytali Mnie, kto dał Mi prawo, aby tak robił, poczułem jeszcze większe cierpienie, ponieważ moi kapłani okazali się tymi, którzy najbardziej sprzeciwiali się mojej misji.

Dlatego módlcie się za księży, którzy sprawując Eucharystię traktują z rutyną moje Ciało, a przez to z bardzo niewielką miłością.”

do góry

Jezus modli się w Ogrodzie Oliwnym

„Nikt tak naprawdę nie wierzy w to, że tamtej nocy w Getsemani pociłem się krwią, a tylko niewielu, że w tamtych godzinach cierpiałem dużo więcej niż podczas ukrzyżowania. Było to tym bardziej bolesne, że zostało mi wtedy jasno objawione, iż grzechy wszystkich ludzi stały się moimi i że powinienem odpowiedzieć za każdy z nich.

I tak Ja, będąc bezgrzesznym i czystym, odpowiadałem przed Ojcem tak, jakbym naprawdę zawinił wszystkimi grzechami nieczystości i nieuczciwości, popełnionymi przez was, moi bracia.

Znieważacie Boga, który was stworzył po to, abyście byli narzędziami wielkości Stworzenia, a nie odwracali się od darowanej wam natury. Ona stopniowo miała was prowadzić do poznania Mego prawdziwego oblicza, oblicza waszego Stworzyciela.

Dlatego zrobiono ze Mnie złodzieja, mordercę, cudzołożnika, kłamcę, świętokradcę, bluźniercę, oszczercę i buntownika przed Ojcem, którego zawsze kochałem.

Byłem Mu posłuszny do końca i z miłości do wszystkich dusz wziąłem na siebie całą winę, aby wypełnił wolę mojego Ojca i ocalił was od wiecznego potępienia. (…)”

do góry

Czekam na was w tabernakulum

„Umyłem nogi swoim apostołom, ponieważ pragnąłem, aby dusze, które przyjmują Mnie w sakramencie miłości, były w tym momencie czyste. Zrobiłem to również po to, aby pokazał, czym jest sakrament pojednania. W nim to mogą umyć się i odzyskać utraconą czystość dusze, które miały nieszczęście popaść w grzech. (…)

W tamtej chwili czułem do ludzi nieskończoną miłość i nie chciałem zostawiać ich sierotami… Aby żyć z wami aż do końca czasu i pokazać wam moją miłość, chciałem być waszym oddechem, waszym życiem, waszą podporą, waszym wszystkim! Zobaczyłem wówczas wszystkie dusze, które będą w przyszłości spożywać moje Ciało i Krew, zobaczyłem też boskie skutki, jakie ten pokarm przyniesie wielu duszom…

Wiedziałem, że ta niepokalana Krew w wielu duszach zrodzi czystość i dziewictwo, a w innych rozpali ogień miłości i zapału. W tej godzinie przed moimi oczami i w moim Sercu ukazało się wielu męczenników miłości! Wiele innych dusz, które popełniły liczne grzechy i zostały osłabione przez moc własnych namiętności, przyjdzie do Mnie, aby odzyskać siły dzięki Chlebowi silnych dusz: (…)

Z miłości do dusz pozostaję więźniem Najświętszej Eucharystii, abyście w chwilach cierpienia i smutku mogli pocieszyć się przy najczulszym z Serc, najlepszym z Ojców, najlojalniejszym z przyjaciół. Jednak ta miłość, którą ofiaruję dla dobra ludzkości, nie zostaje odwzajemniona.

Żyję między grzesznikami, aby być ich zbawieniem i życiem, lekarzem i lekarstwem, a oni w zamian, mimo swej chorej natury, oddalają się ode Mnie, obrażają Mnie i gardzą Mną.

Są dusze, które przyjmują Komunię świętą nie dla radości, jakiej same doświadczają, a dla radości, jaką czuję Ja.

Moje dzieci, biedni grzesznicy! Nie oddalajcie się ode Mnie. W dzień i w nocy czekam na was w tabernakulum. Nie będę wymawiał wam przestępstw, jakie popełniliście, nie będę wam wyrzucał waszych grzechów. Będę za to obmywał was Krwią ze swoich ran. Nie bójcie się, przyjdźcie do Mnie. Nie wiecie, jak bardzo was kocham.

A wy, drogie dusze, dlaczego jesteście chłodne i obojętne na Moją miłość? Wiem, że musicie dbać o potrzeby waszych rodzin, domów i świata, który was nieustannie wzywa.

Aby żyć z wami aż do końca czasu i pokazać wam moją miłość, chciałem być waszym oddechem, waszym życiem, waszą podporą, waszym wszystkim!

Czy nie macie jednak nawet chwili, aby przyjść i dać Mi dowód swej miłości i wdzięczności? Nie pozwólcie, aby tak wiele niepotrzebnych zmartwień odciągało was ode Mnie, zarezerwujcie sobie chwilę na odwiedziny Więźnia Miłości. Kiedy wasze ciało jest chore, czy wtedy nie macie kilku minut, aby poszukać lekarza, który by was uleczył? Przyjdźcie do Tego, który może ofiarować siły i zdrowie waszym duszom. Dajcie jałmużnę miłości temu Boskiemu Żebrakowi, który was woła, pragnie i czeka na was. (…)

Dla niektórych moje Ciało będzie lekarstwem na ich słabości, dla innych będzie ogniem, który pochłonie ich zmartwienia, rozpalając w nich żar miłości. Och!… Dusze te, zgromadzone przede Mną, będą ogromnym ogrodem, w którym z każdej rośliny wyrasta inny kwiat, a jednak wszystkie urzekają Mnie swym zapachem. Moje Ciało będzie słońcem, które przywraca je do życia. Do jednych będę przychodził po pocieszenie, do innych po schronienie, a u innych odpocznę. Gdybyście tylko wiedzieli, jak łatwo jest pocieszyć Boga, dać mu schronienie i pozwolić Mu u siebie odpocząć. (…)

Córeczko! Dlaczego tak wiele dusz, po tym jak ofiarowałem im tyle błogosławieństw i tyle czułości, musi być przyczyną tak wielkiego smutku w moim Sercu? Czy Ja nie jestem zawsze taki sam? Czy się zmieniłem?… Nie, nigdy się nie zmienię i do końca będę was kochał i darzył upodobaniem oraz czułością.”

do góry

Jezus wypełnia wolę Ojca

"Chciałbym, abyście, rozmyślając o mojej męce, rozważali przede wszystkim gorycz, jaką wzbudziła we Mnie świadomość grzechów, które sprowadzają ciemność na duszę ludzką i wywołują w niej bezład. W większości przypadków grzechy te akceptuje się jako owoce naturalnych skłonności, którym, jak to się mówi, nie można się oprzeć siłą swojej woli. W dzisiejszych czasach, wiele osób żyje w grzechu ciężkim i wini za to innych lub los, wyrzekając się możliwości odrzucenia tych grzechów. Widziałem to wszystko w Getsemani i poznałem ogrom zła, jakie miała na siebie przyjąć moja dusza. (…)

Drogie dusze, uczcie się od waszego Wzoru, nawet gdy wasza natura się buntuje; jedynym, czego wam potrzeba, jest pokorne podporządkowanie się Bogu i oddanie Jego woli.

Chciałem nauczyć dusze również tego, że wszystkie ważne dzieła muszą być przygotowane i ożywione poprzez modlitwę. W modlitwie dusza jest umacniana do spraw najtrudniejszych, a Bóg porozumiewa się z nią wtedy, daje radę i inspiruje, nawet gdy dusza nie zdaje sobie z tego sprawy. (…)

Pozwólcie, aby przez modlitwę w ustronnym miejscu i w ciszy, wasza wola została poruszona do intensywnego i najlepszego działania dla Boga; pozwólcie, aby wasza wola została poświęcona dla zbawienia dusz, czy to poprzez pracę apostolską, czy życie w ukryciu.

Padnijcie pokornie na kolana, jako stworzenia w obecności swego Stwórcy i adorujcie Jego zamysł względem was, jakikolwiek by on nie był, powierzając swoją wolę woli Bożej.

W ten sposób ofiarowałem siebie, aby wykonać dzieło odkupienia świata. Och, cóż to była za chwila, kiedy poczułem, jak nachodzą mnie wszystkie udręki, które miałem cierpieć podczas mojej męki: oszczerstwo, obelgi, biczowanie, kopnięcia, korona cierniowa, pragnienie, krzyż…

Ujrzałem to wszystko w tym samym momencie, w którym ogromny ból przeszył moje Serce (…).

Ogarnął Mnie wielki smutek, ponieważ widziałem wszędzie wielkie nagromadzenie popełnionych grzechów. A jeżeli z powodu jednego grzechu doświadczyłem śmierci, której nie da się porównać z niczym, to czego mogłem doświadczyć z powodu ich wszystkich razem? Smutna jest dusza moja aż do śmierci… Smutkiem, który spowodował, że opuściły Mnie wszystkie siły; smutkiem, który skoncentrował się w mojej Boskości. W niej skupiała się fala grzechu i smrodu dusz wyniszczanych przez różne słabości. Dlatego byłem jednocześnie tarczą i strzałą: jako Bóg – tarczą, jako człowiek – strzałą. Kiedy tylko wziąłem na siebie wszystkie grzechy, stanąłem przed Ojcem jako jedyny winowajca. Nie ma większego smutku, niż ten, jaki wtedy czułem, a jednak chciałem przyjąć go w całości, z miłości do Ojca i z miłosierdzia dla was wszystkich.

Jeżeli człowiek nie skupi na tym swojej uwagi, rozmyśla na próżno nad znaczeniem tych słów, w których zawiera się cała Moja istota – jako Boga i człowieka. (…) Czy nie zasługuję na miłość, skoro tak wiele przeszedłem i wycierpiałem? (…) Pijcie z moich niewyczerpanych źródeł. Pijcie! Ofiaruję wam swój smutek w Ogrodzie, oddajcie Mi wasz smutek, cały wasz smutek. Chcę stworzyć z niego bukiet fiołków, których wonny zapach nieustannie towarzyszy mojej Boskości.

Ojcze mój, jeśli to możliwe, niech Mnie ominie ten kielich! Wszakże nie jak Ja chcę, ale jak Ty – powiedziałem to, przepełniony ogromną goryczą, kiedy brzemię, które nade Mną ciążyło, stało się tak krwawe, że moja dusza znalazła się w niewiarygodnej ciemności. Powiedziałem to do Ojca, ponieważ po przejęciu na siebie wszystkich win, jawiłem się przed Nim jako jedyny grzesznik, w którego wymierzona jest cała Jego Boska Sprawiedliwość. I czując się pozbawiony Boskości, byłem w swoich oczach jedynie człowiekiem.

Zabierz ode Mnie, mój Ojcze, ten niezwykle gorzki kielich, który przede Mną stawiasz, a który Ja zaakceptowałem z miłości do Ciebie, kiedy przyszedłem na ten świat. Doszedłem do punktu, w którym nie rozpoznaję nawet samego siebie. Ty, mój kochający Ojciec, sprawiłeś, że grzech stał się moim dziedzictwem, a moja obecność przed Tobą – nie do zniesienia. Niewdzięczność ludzka nie jest Mi tajemnicą, jednak jak zniosę to, że zostanę sam? Mój Boże, miej litość nad ogromną samotnością, której doświadczam. Dlaczego nawet Ty chcesz Mnie opuścić? Jaką pomoc znajdę wówczas w tak wielkim osamotnieniu? Dlaczego i Ty wymierzasz mi te ciosy? Tak, pozbawiasz Mnie siebie. Czuję, jak zapadam się w przepaść tak głęboką, że w tej tragicznej sytuacji nie widzę już nawet Twojej ręki…”

Przyjdźcie do Tego już dziś,
który może ofiarować wam siły i zdrowie duszy

„Powiedziawszy to, zapłakałem, upadłem. Ale potem mówiłem dalej: to sprawiedliwe, Ojcze Święty, że robisz ze Mną to, co chcesz. Moje życie nie jest moje, należy całkowicie do Ciebie. Nie chcę, żeby spełniła się moja wola, tylko Twoja. Zaakceptowałem śmierć na krzyżu, akceptuję również pozorną śmierć mojej Boskości.

To jest sprawiedliwe. Wszystko to powinienem oddać Tobie i złożyć Ci przedtem ofiarę ze swojej Boskości, która Mnie z Tobą jednoczy. Tak, Ojcze, Krwią, którą widzisz, potwierdzam swoją ofiarę i zgodę na nią: niech stanie się Twoja wola, nie moja…”

do góry

Pierwsze słowo

Kiedy zdarto z Niego ubrania, wszyscy w zupełnej ciszy czekali, aby się zbuntował lub prosił swych oprawców o litość. Niektórzy się spodziewali, że będzie protestował lub błagał o łaskę. Inni – że jako Syn Boży, za którego się podawał, będzie prosił Ojca, aby zesłał z nieba ogień na tych, którzy tak się nad Nim znęcali. Wydawało się otaczającym Go ludziom, że czas stanął w miejscu. On jednak cicho się modlił, ledwo poruszając ustami.

Wtedy powtórzył mi słowa z Ewangelii: «Więc się (…) nie bójcie! Nie ma bowiem nic (…) tajemnego, o czym by się nie miano dowiedzieć. Co mówię wam w ciemności, powtarzajcie na świetle, a co słyszycie na ucho, rozgłaszajcie na dachach! » (…) (Mt 10, 26-27).

Niedługo potem męski, łagodny głos Pana w przerywanych słowach wyrwał mnie z teraźniejszości i słuchałam tego, czego być może nikt z tam obecnych nie spodziewał się usłyszeć z ust skazańca przeznaczonego na śmierć: «Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią» (Łk 23, 34). W obliczu tych słów wszyscy zamilkli, wielu zaszokowanych ich mocą, ponieważ dopiero teraz zdali sobie sprawę, w czyjej obecności się znajdują.

Co za niesprawiedliwość i ironia! Skazany za ogłoszenie się Synem Bożym – ponieważ śmiał nazwać Boga: «Ojcem, Abbą» – ukochanym Tatą, Tatusiem, jak powiedziałoby dziś wielu z nas. Dlatego go skazali… I nawet wtedy On prosi Ojca o miłosierdzie dla swoich oprawców. Prosi o to, aby Bóg, Jego Ojciec, nie policzył im tego śmiertelnego grzechu. Tym samym zostawia nam najlepszy przykład ze wszystkich, jakie przekazał ludziom w okresie swego nauczania. Swoim czynem Jezus daje żywe świadectwo tego, czego nas uczył: aby kochać i modlić się za swoich wrogów i krzywdzicieli. Słowa wypowiedziane kiedyś Jego ustami na Górze Błogosławieństw teraz przemieniał w czyn na górze zwanej “miejscem Czaszki” Syn Boży na Golgocie. (…)

Wróg dusz Lucyfer zwija się i wyje; rycząc ze wściekłości, ponieważ wyrok został wykonany: Syn Niewiasty z Księgi Rodzaju zmiażdżył mu jego obrzydliwą głowę (…), zyskując dla nas wstęp do nieba.

I stało się to nie za sprawą miecza czy innej broni, nie dzięki czołgom czy samolotom wojskowym, jak wygrywa się bitwy na ziemi. Dokonał tego jeden CzłowiekBóg, zabity na krzyżu.

Ten, który wybaczył Piotrowi, cudzołożnicy Marii Magdalenie i tylu innym… Podobnie pokornie wyprasza u swego Ojca przebaczenie, aby nauczyć nas, że słodycz i miłość mogą więcej niż duma, poniżanie innych, bicz, postawa samowystarczalna i arogancja.

Aby nauczyć nas, że szlachetną, mądrą i świętą osobę poznać można po jej prostocie i pokorze, a nie po krzykach, ziemskich dobrach, jakie posiada; po tym, jak przyjmuje cierpienie, a nie po tym, jak wzbudza cierpienie u innych. (…) “Jeżeli dotrzymasz tych dwóch poniższych przykazań, spłynie na ciebie cała rzeka łask miłosierdzia i zostaniesz zbawiona. Jest tylko jeden warunek: «Kochać Boga nade wszystko, a bliźniego swego jak siebie samego»”. (…)

Nasze zasługi nie mogą nas zbawić, ponieważ w obliczu bezmiaru wszechmocy Bożej nie mamy żadnych. Nie zostaniemy zbawieni, ponieważ byliśmy dobrymi rodzicami, braćmi, siostrami, synami, córkami czy przyjaciółmi. To nasz obowiązek.

Zostaniemy zbawieni, ponieważ Jezus był, jest i będzie miłością, i czeka, aż Go takim przyjmiemy… Ta miłość w połączeniu z Jego nieskończonymi zasługami uzyskała dla nas przebaczenie. Na krzyżu Chrystus prosił o nie swego Ojca. (…)

Tylko prosta i pokorna dusza jest w stanie upraszać u Pana, aby odpuścił grzechy jej wrogom – wymaga to dużo odwagi i oddania. (…)

Jeżeli mówimy: “wybaczamy, ale nie zapominamy”, prosimy Ojca, aby tak samo postąpił z nami. Jeżeli, przeciwnie, z serca wybaczamy tym, którzy nam zawinili, i podczas modlitwy zwracamy się do Boga, aby wybaczył nam, tak jak i my wybaczamy, wtedy możemy błagać Pana, aby okazał nam swe miłosierdzie, ponieważ i my postąpiliśmy miłosiernie.

do góry

Drugie słowo

Później Jezus powiedział do mnie: «Moje umęczone cierpieniem serce współczuło innej cierpiącej istocie obok Mnie. Mężczyzna ukrzyżowany po mojej prawej stronie, Dyzma, nazywany również “dobrym łotrem”, obserwował Mnie współczującym wzrokiem – on, który również cierpiał. Jednym spojrzeniem sprawiłem, że miłość w jego sercu wzrosła. Tak, to był grzesznik, ale zdolny do współczucia drugiemu człowiekowi. Ten przestępca, bandyta wiszący na krzyżu – to kolejna Magdalena, kolejny Mateusz, kolejny Zacheusz… kolejny grzesznik, który uznał Mnie za Syna Bożego… Dlatego chciałem, aby tego samego popołudnia towarzyszył Mi w drodze do raju; żeby był ze Mną, kiedy będę otwierał bramy niebios dla sprawiedliwych. To była moja misja i taka jest też wasza misja: otwierać drzwi niebios skruszonym grzesznikom, kobietom i mężczyznom zdolnym do proszenia o wybaczenie; wiązać nadzieję z istnieniem życia wiecznego i składać ją przy moim krzyżu…

Dyzma, “dobry łotr”, po mojej prawej stronie i Gestas, “zły łotr” – po lewej. Gestas pełen nienawiści, Dismas – w jednej chwili przemieniony, kiedy usłyszał, jak wypowiadam słowa: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią”.

W obliczu mojej świętej Obecności, cierpiącej, ale nie pogrążonej w rozpaczy – Obecności tego, który przynosi pokój – czuł, jak wiele się w nim przełamuje. Nie było już miejsca na nienawiść. Nie było miejsca na grzech, przemoc czy gorycz.

Tylko dobre serce zdolne jest uznać to, co przychodzi z nieba. Dismas uznawał to przed samym sobą. Prosiłem o wybaczenie dla tych, którzy Mnie ukrzyżowali, błagałem o miłosierdzie dla grzeszników jak on. A jego mała dusza otworzyła się, aby przyjął to miłosierdzie. Dlatego Dyzma poczuł bojaźń Bożą, kiedy usłyszał, jak Gestas – “zły łotr” – szyderczo mówi do Mnie, abym uratował siebie samego i ich, jeżeli jestem Synem Bożym. Dyzma wiedział, jak żałosne było ich życie – tak nędzne, że prawdopodobnie zasługiwali na cierpienie gorsze od tego, na jakie zostali skazani.

Ta bojaźń, to uznanie jaśniejącego przed nim światła sprawia, że Dyzma odpowiada: “Ty nawet Boga się nie boisz, chociaż tę samą karę ponosisz? My przecież sprawiedliwie, odbieramy bowiem słuszną karę za nasze uczynki, ale On nic złego nie uczynił”.»

Wtedy Pan pozwolił, abym dostrzegła spojrzenie, jakie wymienił z dobrym łotrem – spojrzenie wdzięczności, spojrzenie wybaczenia, spojrzenie ojca zadowolonego z odpowiedzi syna.

Przed moimi oczami pojawia się teraz inna scena i rozumiem, że Jezus pozwala mi być świadkiem tego, jak wspominał czas sprzed jeszcze niedawna, kiedy zaczął przebywać między uczniami… (…) O tamtych dniach mówi: «Chciałem, żeby byli moimi uczniami, braćmi, przyjaciółmi. Człowiek sam wybiera sobie przyjaciół i Ja też wybrałem swoich… Ileż to razy musiałem wprowadzać między nich pokój, aby nauczyć ich wartości przyjaźni! Nawet dziś próbuję nauczyć ludzi znaczenia wspólnoty i chrześcijańskiej miłości w relacji przyjaźni ze Mną i innymi.

Kochałem ich nie tylko jako Bóg, ale również jako Człowiek. Mogłem z nimi rozmawiać i się bawić – i tak robiłem… Kiedy schodziliśmy w dół rzeki popływać, bawiliśmy się i chlapaliśmy wodą jak małe dzieci. Jak w konkursie rzucaliśmy kamykami, a najdłuższemu i najzgrabniejszemu rzutowi towarzyszyły oklaski i śmiech.

Jak wszyscy młodzi wspinaliśmy się po drzewach. Ścigaliśmy się pod górę, aby się tam modlić lub zjeść drobny posiłek. Opowiadaliśmy sobie zabawne historie i wspólnie się śmialiśmy, jak wszyscy ludzie żyjący we wspólnocie. Zawsze jednak kończyliśmy swoje spotkania modlitwą dziękczynienia Ojcu za ofiarowanie nam tych chwil.

Było również wiele dni, kiedy nie mieliśmy nawet czasu zjeść, jednak Ja zawsze starałem się sam wykonywać ich pracę, aby mogli docenić przykład, jaki im dawałem. Moim pożywieniem było wypełnianie woli Ojca. To był mój cel, mój odpoczynek, moje szczęście… Mogłem ich pouczać i słuchać ich zmartwień, sekretów. Mimo że czytałem w ich najskrytszych myślach, cieszyłem się, że chcą, aby łączyła nas silna więź… Ja sam dałem im tyle miłości, cierpliwości, nauk, przytuleń… wszystko, co można ofiarować przyjacielowi… To jednak nie wystarczało: musiałem oddać za nich swoje życie i nie wahałem się tego zrobić. Dlatego jestem teraz przybity do krzyża, w agonii dla nich, dla was wszystkich…».

Mój Boże, jaki głęboki ból, jaka ogromna miłość! Zobaczyłam, jak dwie łzy spływają z oczu Jezusa, i oddałabym życie, aby osuszyć je swymi ustami. Te łzy, wypełnione cierpieniem i miłością! Właśnie wtedy zrozumiałam, że nikt nie zasługuje na względy Jezusa. Nie zasługiwali na to Jego ziemscy uczniowie i towarzysze, my również na nie nie zasługujemy.

Jezus był wtedy sam i znalazł w Dyzmie całą miłość, jaką pragnął znaleźć u apostołów. (…) Ten człowiek – Dyzma – w kilka minut uwierzył w boskość Chrystusa, ponieważ usłyszał z Jego ust słowa błagania skierowane do Ojca. Dyzma odkrył Prawdę, Drogę i Życie. (…)

W stanie wielkiego wycieńczenia spowodowanego wysiłkiem i bólem, jednak wzruszony faktem dostrzeżenia Światła, Dyzma wypowiada słowa, które uczynią go świętym: „Jezu, wspomnij na mnie, gdy przyjdziesz do swego królestwa”. Słowa te równe są tym, jakie wypowiadamy dziś w konfesjonale: “Wybacz mi, Ojcze, bo zgrzeszyłem”. (…)

Spojrzenie Jezusa zastąpiło objęcia, w jakie chciał wziąć Dyzmę. W ten sam sposób Jezus obejmuje dzisiaj wszystkich, którzy zawierzają i poświęcają Mu swe dusze. Pośród łez i bolesnych spazmów uśmiechnął się i głosem pełnym czułości obiecał: «Zaprawdę powiadam ci: dziś ze Mną będziesz w raju.» Raz jeszcze Jezus wyciąga swe kochające ramiona do grzesznika, nawet ponad sprawiedliwych wywyższając tego, który żałuje za swoje grzechy i uniża się przed Panem. Ten, który pierwszy wejdzie do nieba, nie będzie najświętszym spośród wszystkich do tej pory zmarłych… nie będzie to żaden z proroków czy męczenników, na którego cześć zostanie w niebie wydana uczta. Będzie to złodziej, być może zabójca, człowiek odrzucony przez społeczeństwo – to on będzie pierwszym świętym kanonizowanym za życia przez samego Chrystusa: “Święty Dyzma”. (…)

Błogosławiony jesteś, dobry łotrze, bo potrafiłeś zapomnieć o własnych cierpieniach, aby współczuć innym. (…)

Bóg kocha radosnego dawcę. Pan zaspokaja nasze potrzeby. Kiedy swoją wiarę i miłość szczęśliwi ofiarujemy w radości, jesteśmy jak ogromne spichlerze, do których inni mogą przyjść i czerpać dobre ziarno, aby zanieść je bardziej potrzebującym.

Podczas jednego z moich spotkań z Jezusem w ciągu ostatnich dni, kiedy doszłam do tego punktu, Pan powiedział do mnie: «Istotą mego przesłania było pragnienie, by radość, którą miałem, była owocem miłości i oddania się Ojcu, jak również i wam – ludziom. Wszystko, co zrobiłem i powiedziałem, miało na celu, aby moja głęboka radość przelała się na innych – aby radość moich uczniów była prawdziwa i pełna.»

do góry

Judasz wydaje Jezusa

„W pewnym momencie zobaczyłem zbliżającego się do mnie Judasza, a za nim tych, którzy Mnie później aresztowali. Mieli ze sobą sznury, kije i kamienie… Wyszedłem im naprzeciw i zapytałem: «Kogo szukacie?», podczas gdy Judasz, kładąc rękę na mym ramieniu, pocałował Mnie.

Tak wiele dusz już Mnie sprzedało i tak wiele jeszcze sprzeda za nędzną cenę rozkoszy, chwilowej i przemijającej przyjemności… Biedne dusze, które szukają Jezusa tak, jak robili to żołnierze. (…) Bądźcie uważni i módlcie się! Walczcie bez ustanku i nie pozwólcie, aby uleganie wadom i złym skłonnościom stało się waszym nawykiem. (…) Nie wierzcie, że dusza, która Mnie sprzedaje, a sama oddaje się grzechowi ciężkiemu, od takiego grzechu zaczęła.

Zazwyczaj wielki upadek miał swoje źródło w czymś małym: czymś, co sprawiało duszy przyjemność, w słabości, cichym przyzwoleniu; nie zakazanej, ale też niezbyt odpowiedniej przyjemności… W ten sposób dusza zaczyna sama się oślepiać, jest coraz mniej zanurzona w łasce, a namiętności rosną w siłę, aż w końcu zwyciężają. (…)

Chciałbym, abyście się nauczyli, jak postępować wobec wrogów. Ten, który jest podobny do Mnie, pozwala, aby zabrali go tam, gdzie chcą. W chwilach takich zostanie on obdarzony siłą.

Dlatego nie wymierzajcie piotrowych ciosów waszym wrogom, ponieważ wtedy nie przyjmujecie w pełni kielicha, jaki wam ofiaruję. Zobaczycie w nim moją wolę, tak jak Ja widziałem wolę mego Ojca, kiedy zapytałem ukochanego Piotra: «Czy nie chcesz, abym pił z kielicha, który podał Mi Ojciec?»”

do góry

Jezus przed Kajfaszem

“Zabrano Mnie, abym stanął przed Kajfaszem, gdzie zostałem przyjęty szyderstwami i obelgami. Jeden z żołnierzy kapłana uderzył Mnie w policzek. To był pierwszy cios, jaki otrzymałem. Zobaczyłem w nim pierwszy grzech śmiertelny, popełniony przez liczne dusze, które żyły wcześniej w łasce… Po tym pierwszym grzechu nastąpiło tak wiele innych, które stały się przykładem dla kolejnych dusz, aby one również je popełniały.

Moi apostołowie opuścili Mnie, a Piotr stał ukryty za bramą pośród sług, którzy, kierowani ciekawością, przyglądali się wszystkiemu. (…) Gdzie jesteście – apostołowie i uczniowie, którzy byliście świadkami mojego życia, nauczania i moich cudów? Z wszystkich tych, od których oczekiwałem dowodu miłości, nie został nikt, aby Mnie bronić. Zostałem sam, otoczony przez żołnierzy, którzy chcieli Mnie rozszarpać jak wilki.

Rozważajcie sposób, w jaki się nade Mną znęcali: jeden uderzył Mnie w twarz, drugi wykrzywił Mi ją dla zabawy, inny splunął na Mnie swoją brudną śliną, następny ciągnął za brodę, kolejny wykręcał ręce, jeszcze kolejny kopał w genitalia, a kiedy upadłem, dwóch z nich ciągnęło Mnie do góry za włosy.”

do góry

Jezus w więzieniu

„Kiedy żołnierze prowadzili Mnie do więzienia, Piotr stał ukryty w tłumie na jednym z dziedzińców. Nasze spojrzenia się spotkały; jego wzrok był rozbiegany i trwało to tylko ułamek sekundy, a tak wiele mu powiedziałem! Zobaczyłem, jak płacze gorzko nad swoim grzechem i Sercem powiedziałem mu: «Wróg próbował cię posiąść, jednak Ja cię nie opuszczam. Wiem, że twoje serce się Mnie nie zaparło. Bądź gotowy na walkę każdego dnia, na nowe walki z duchową ciemnością, i przygotuj się na przyjęcie Dobrej Nowiny. Żegnaj, Piotrze.»

Tak często spoglądam w duszę, która zgrzeszyła – a czy ona również patrzy w moją stronę? Nasze spojrzenia nie zawsze się spotykają. Jakże często patrzę na duszę, a ona nie patrzy na Mnie, nie widzi Mnie, jest ślepa… Wołam ją po imieniu, ale ona nie odpowiada. Posyłam jej ból i cierpienie, żeby mogła się ocknąć się z tego odrętwienia, ale ona nie chce.

Moje ukochane dusze, jeżeli nie spoglądacie w Niebo, będziecie żyć tak, jakby wasze istnienie nie miało sensu. Podnieście głowę i myślcie o domu, który na was czeka. Szukajcie Boga, a zawsze Go znajdziecie ze wzrokiem w was wpatrzonym. W Jego spojrzeniu odnajdziecie spokój i życie.

Rozważajcie chwile, które spędziłem w więzieniu. Trwało to prawie całą noc. Żołnierze przyszli, aby obrażać Mnie swoimi słowami i czynami; popychali Mnie, bili i wyśmiewali się z mojego stanu jako człowieka. (…) Kiedy te brudne i odrażające dłonie uderzały Mnie w twarz i biły, widziałem, jak wiele razy będę bity i raniony przez liczne dusze, które przyjmą Mnie do swoich serc, nie obmywszy się wcześniej z grzechu, nie oczyściwszy swojego domu dobrą spowiedzią. Te notoryczne grzechy wielokrotnie będą wymierzać mi ciosy.

(…) Dusze wybrane (…), jeżeli chcecie dać Mi dowód waszej miłości, otwórzcie serca, abym mógł uczynić z nich swoje więzienie. Okryjcie Mnie swoją łagodnością, nakarmcie dobrocią. Zaspokójcie moje pragnienie waszą żarliwością, smutek i opuszczenie zastąpcie Mi swoim wiernym towarzystwem. Sprawcie, aby mój wstyd zniknął za sprawą waszej czystości i szczerych intencji.”

do góry

Jezus ponownie przed Piłatem

„Pozwoliłem, żeby traktowali Mnie jak szaleńca i przykryli białą tuniką na znak szyderczej zabawy i pośmiewiska, jakie ze Mnie urządzili. Później, pośród wściekłych, drwiących okrzyków, ponownie zabrali Mnie przed Piłata.

Spójrzcie, jak ten zadziwiony i skonsternowany człowiek nie wie, co ze Mną począć. I żeby uciszyć tłum, każe Mnie wy chłostać.

W Piłacie ujrzałem dusze, którym braknie odwagi i wielkoduszności, aby ostatecznie oderwać się od własnej natury i wymogów tego świata. Zamiast odciąć się od niebezpieczeństw, (…) które, jak im mówi sumienie, nie pochodzą od dobrego ducha, dusze te ulegają kaprysom, chwilowemu zadowoleniu i częściowo poddają się żądaniom własnych namiętności. Chcąc zagłuszyć wyrzuty sumienia, mówią do siebie: ‘Przecież już zrezygnowałam z tego czy tamtego, to wystarczy.’

Takiej duszy powiem tylko tyle: «Biczujesz Mnie tak samo jak Piłat. Zrobiłaś już jeden krok, jutro następny. Myślisz, że zadowolisz w ten sposób swoje namiętności? Nie! Wkrótce zażądają więcej. Nie miałaś dość odwagi, aby zwalczyć własną naturę w rzeczach małych, dlatego kiedy nadejdą rzeczy wielkie, tej odwagi będziesz miała jeszcze mniej.»”

do góry

Biczowanie Jezusa

„Moje drogie dusze, spójrzcie, jak z łagodnością baranka pozwoliłem się zaprowadzić na straszne tortury biczowania. Kaci bezlitośnie chłostali moje pobite i słaniające się z wycieńczenia Ciało biczami z kijów i skręconych sznurów. Poniosłem karę tak brutalną, że każdą moją cząstkę przeszywał najprzenikliwszy ból. Ciosy i kopnięcia zadawały najgłębsze rany… Kije odrywały kawałki skóry i ciała. Krew spływała ze wszystkich moich członków. Z powodu ciosów zadawanych mojej męskości raz po raz upadałem. Moje Ciało było w takim stanie, że bardziej przypominałem potwora niż człowieka. Na mojej twarzy nie można już było dostrzec rysów – cała była spuchnięta. (…)

Podczas tych samotnych godzin wielkiego bólu pałałem coraz większym pragnieniem doskonałego wypełnienia woli mego Ojca. Ofiarowałem siebie jako zadośćuczynienie za wielką obrazę wyrządzoną Jego Chwale! Tak i wy, pobożne dusze, które znalazłyście się w dobrowolnym więzieniu dla miłości, które wielokrotnie odbierane jesteście przez innych jako istoty bezużyteczne, a może nawet szkodliwe, nie bójcie się. Pozwólcie, aby przeciw wam występowali, a podczas tych godzin samotności i bólu zjednoczcie swoje serca z Bogiem – jedyną waszą miłością. Przywróćcie pełnię Jego Chwały, zbezczeszczonej przez tak wiele grzechów.”

do góry

Jezus przed Piłatem

„O świcie Kajfasz kazał zaprowadzić Mnie do Piłata, aby ten wydał na Mnie wyrok śmierci. Nie odpowiadałem na żadne z pytań Piłata. Jednak kiedy chciał wiedzieć: ‘Czy ty jesteś królem żydowskim?’, wtedy z pełną powagą i uczciwością odparłem: «Powiedziałeś tak, jestem królem, jednak moje królestwo nie jest z tego świata…». Tymi słowami chciałem pokazać duszom, że kiedy stają przed możliwością cierpienia lub upokorzenia, którego można by łatwo uniknąć, powinny wielkodusznie odpowiedzieć: «Moje królestwo nie jest z tego świata…». To znaczy: nie szukam chwały wśród ludzi. Nie tu jest mój dom, jednak znajdę odpoczynek tam, gdzie on jest naprawdę. Miejcie odwagę, aby wypełniać wasze obowiązki względem Mnie, nie oglądając się na opinie tego świata. Naprawdę ważne jest nie poważanie, jakim się cieszycie, ale podążanie za głosem łaski. Ona zwalcza pokusy, na które wystawia was natura.”

do góry

Jezus ukoronowany cierniem

„Kiedy ręce moich oprawców zmęczyły się od wymierzania ciosów, nałożyli Mi oni na głowę koronę uplecioną z ciernia i paradując przede Mną, mówili: ‘Więc ty jesteś królem? Pozdrawiamy cię!’ Niektórzy Mnie opluwali, inni znieważali, a kolejni od nowa bili po głowie. Każdy cios dodawał cierpienia mojemu Ciału, tak już poranionemu i zmaltretowanemu.

Jestem zmęczony, nie mam gdzie odpocząć. Użycz Mi swego serca i ramion, abym mógł okryć się twoją miłością. Moje Ciało jest rozpalone i czuję zimno. Obejmij Mnie przez krótką chwilę, zanim znowu zaczną wyniszczać tę świątynię miłości.

Żołnierze i kaci popychają moje Ciało brudnymi dłońmi, a inni, z obrzydzenia do mojej Krwi, popychają Mnie oszczepami, na nowo otwierając rany. Silnym ruchem sadzają Mnie na ostrych kamieniach; cicho płaczę z bólu. Wtedy moi oprawcy, przedrzeźniając Mnie, wyśmiewają się z tych łez. W końcu rozdzierają Mi skronie, na siłę wciskając na nie koronę cierniową.

Rozważajcie, jak poprzez tę koronę chciałem zadośćuczynić za grzech pychy tak wielu dusz. Pragną one być wychwalane ponad miarę i dają kierować sobą fałszywym opiniom tego świata. To przede wszystkim tym duszom pozwoliłem ukoronować moją głowę cierniem. Tak wielki ból ogarnął ją po to, aby poprzez dobrowolne upokorzenie zadośćuczynić za ich wygórowane żądania i wstręt do ścieżki wyznaczonej przez moją Opatrzność. Dusze te uważają ją za niegodną swojego stanu i pozycji, dlatego nie chcą nią podążać. (…)

W koronie cierniowej na głowie, okrytego purpurowym płaszczem, żołnierze znowu zaprowadzili Mnie przed Piłata. Ten, nie znajdując przestępstwa, za które mógłby Mnie ukarać, zadał mi kilka pytań. Chciał się dowiedzieć, dlaczego mu nie odpowiadałem, wiedząc, że miał nade Mną wszelką władzę.

Wtedy, przełamując milczenie, odparłem: «Nie miałbyś tej władzy, gdybyś nie otrzymał jej wcześniej z góry; potrzeba jednak, aby wypełniły się Pisma.» Następnie, oddając się memu Niebieskiemu Ojcu, ponownie zamilkłem.”

do góry

Barabasz uwolniony

„Piłat szukał sposobu, aby Mnie uwolnić. Był zmartwiony ostrzeżeniem od swojej żony; z jednej strony bał się poczucia winy, z drugiej – buntu ludności. W tak żałosnym stanie, w jakim się znajdowałem, Piłat wystawił Mnie na widok tłumu. Zaproponował, że daruje Mi wolność, a w zamian na śmierć skaże Barabasza, sławnego grabieżcę i mordercę. Ludzie odpowiedzieli jednym głosem: ‘Ukrzyżuj go i uwolnij Barabasza!’ (…)

Nie wierzcie, że moja ludzka natura nie czuła wtedy odrazy ani bólu. Przeciwnie, chciałem czuć tę odrazę i być przez nią ogarnięty. Mój przykład da wam siłę potrzebną do wszystkich życiowych okoliczności i nauczy, jak zwalczać odrazę, której jesteście poddani, kiedy przychodzi wam wypełniać moją wolę.

Dusze wybrane, osiągnięcie szczęścia i doskonałości nie polega na podążaniu za przyjemnościami i skłonnościami natury ludzkiej, na byciu znanym czy też nieznanym, na wykorzystywaniu lub ukrywaniu swoich talentów. Polega ono raczej na zjednoczeniu z wolą Boga i całkowitym podporządkowaniu się jej w miłości, ku Jego większej chwale i waszemu uświęceniu.”

do góry

Jezus wybacza nawet największym grzesznikom

„Piłat ogłosił wyrok. Moje dzieci, rozważajcie z uwagą cierpienie mego Serca. Judasz, po tym jak w Ogrodzie Oliwnym wydał Mnie w ręce żołnierzy, oddalił się i uciekł jak zbieg. Nie mógł uciszyć krzyku własnego sumienia, które oskarżało go o najstraszniejsze świętokradztwo. Kiedy dotarła do niego wiadomość o moim wyroku, pogrążył się w głębokiej rozpaczy i powiesił.

Kto zrozumie dotkliwy ból mego Serca, kiedy zobaczyłem tę duszę rzucającą się w otchłań wiecznego potępienia? On, który spędził trzy lata w szkole mojej miłości, przyjmując i studiując moje nauki, słysząc wiele razy, jak moje usta wypowiadają słowa przebaczenia dla największych grzeszników.

Judaszu! Dlaczego nie przyjdziesz i nie rzucisz mi się do stóp, abym mógł ci przebaczyć? Jeżeli nie śmiesz zbliżyć się do Mnie ze strachu przed tymi, którzy są wokół i tak źle Mnie traktują, przynajmniej popatrz na Mnie, a zobaczysz, jak szybko zwrócę na ciebie swoje oczy.

Dusze, które tkwicie w najcięższych grzechach… Jeżeli czasem z powodu swoich przestępstw błąkacie się jak zbiegowie, jeżeli popełnione grzechy oślepiły was i uczyniły wasze serca zatwardziałymi, jeżeli w pogoni za namiętnością wpadacie w jeszcze większy chaos, nie pozwólcie, aby zawładnęła wami rozpacz, kiedy zostaniecie opuszczeni przez wspólników w grzechu, a wasze dusze zrozumieją swoją winę. Dopóki człowiek ma przed sobą choć chwilę życia, jest jeszcze czas, aby odwołać się do mego miłosierdzia i błagać o wybaczenie.

Jeżeli jesteście młodzi i z powodu swojej przeszłości żyjecie w poniżeniu wobec innych, nie bójcie się! Nawet jeżeli świat będzie wami pogardzał, traktował jak złych ludzi i obrażał, nawet jeżeli świat was opuści, możecie być pewni, że Bóg nie chce, aby waszymi duszami żywiły się ognie piekielne. Chce, abyście mieli odwagę do Niego przemówić, skierować na Niego swoje spojrzenie i westchnienia serca. Wtedy przekonacie się, że Jego pełna dobroci ojcowska dłoń poprowadzi was do źródła przebaczenia i życia. (…)

Dusza, która pewnego dnia doznaje silnego wstrząsu i przebudzenia, dostrzega nagle bezużyteczność własnego życia – pustego, wolnego od zasług dla wieczności. Zły, w swej diabelskiej zazdrości, atakuje wtedy tę duszę na tysiąc sposobów, wyolbrzymiając jej winy. Wzbudza w niej smutek i powoduje utratę ducha, a w końcu doprowadza do lęku i rozpaczy.

Duszo, która należysz do Mnie, nie zwracaj uwagi na okrutnego wroga. Od razu gdy na początku walki odczujesz poruszenie łaski, przyjdź do mego Serca. Wiesz, gdzie jestem, ukryty pod zasłoną wiary… Podnieś ją i z pełnym zaufaniem powiedz Mi o wszystkich swoich nieszczęściach, cierpieniach i upadkach…”

do góry

Jezus w drodze na Kalwarię

„Moje zmęczenie jest tak wielkie, a krzyż tak ciężki, że w połowie drogi upadam. Zobaczcie, w jak niezwykle brutalny sposób ci bezlitośni ludzie podnoszą Mnie z ziemi. Jeden z nich chwyta moją rękę, drugi ciągnie za szaty, które przylgnęły do ran. Rany otwierają się na nowo. Ten sam łapie Mnie później za szyję, a następny za włosy, inni pięściami, a nawet stopami wymierzają straszliwe ciosy całemu mojemu ciału.

Krzyż spada na Mnie i swoim ciężarem otwiera nowe rany. Moja twarz kaleczy się o leżące na drodze kamienie, spływająca po niej krew zalepia Mi oczy, już prawie całkowicie zamknięte przez otrzymane ciosy. Kurz i błoto mieszają się z krwią. Stałem się odrażający.

Ojciec posyła Mi anioły, które pomagają Mi zachować przytomność, kiedy moje ciało upada – aby walka nie zakończyła się przed czasem, a moje dusze nie zostały stracone.

Idę po kamieniach, które ranią moje stopy. Raz po raz potykam się i upadam. Spoglądam na obie strony drogi, szukając drobnego spojrzenia miłości, oddania, zjednoczenia z moim bólem, ale… nie widzę nic.”

do góry

Szymon pomaga Jezusowi nieść krzyż

„Jestem w drodze na Kalwarię. W obawie, że umrę przed dotarciem do celu, ci okrutni ludzie szukają kogoś, kto mógłby pomóc Mi w niesieniu krzyża. Chwytają Szymona, który jest w pobliżu.

Spójrzcie, jak idzie za Mną, pomagając Mi nieść krzyż. Rozważcie przede wszystkim dwie kwestie: temu mężczyźnie brak dobrej woli. Jest najemnikiem – przychodzi i dzieli ze Mną mój krzyż, ponieważ jest to od niego wymagane. Z tego powodu, jeżeli czuje się zbyt zmęczony, ciężar krzyża przekłada bardziej na moje ramiona. Dlatego dwa razy upadam.

Ten człowiek nie pomaga mi nieść całego krzyża, a tylko jego część.

Są dusze, które idą za Mną w ten sam sposób. Zgadzają się pomóc Mi w niesieniu krzyża, jednak ciągle martwią się o wygodę i odpoczynek. Wielu innych chce za Mną podążać (…), nie zostawiają jednak własnych korzyści, które często ciągle są dla nich najważniejsze. Dlatego słabną i upuszczają mój krzyż, kiedy za bardzo im ciąży. Chcą cierpieć jak najmniej. Wyliczają swoje wyrzeczenia, unikają upokorzeń i zmęczenia jak tylko można. Próbują uzyskać jak najwięcej wygód i przyjemności, być może z żalem wspominając te, które zostawili za sobą.

Jednym słowem, są dusze tak samolubne i egoistyczne, że przychodzą, aby za Mną podążać bardziej dla siebie, własnych korzyści, niż dla Mnie. Godzą się, aby oddać Mi tylko to, co im przeszkadza i z czym nie mogą sobie poradzić. Pomagają mi nieść jedynie bardzo niewielką część krzyża, i to w taki sposób, że ż trudem zdobywają zasługi niezbędne do zbawienia. Jednak w wieczności zobaczą, jak daleko zostawiły drogę, którą powinny były obrać.

Z drugiej strony są również dusze (a jest ich niemało), które nie tylko poruszone pragnieniem zbawienia, ale głównie z miłości, jaką wzbudziła w nich wizja tego, ile dla nich wycierpiałem, decydują się podążać za Mną w drodze na Kalwarię. Przyjmują życie doskonałe i oddają mi się na służbę po to, aby pomóc Mi nieść cały krzyż, a nie tylko jego część. Ich jedynym pragnieniem jest dać mi odpoczynek i pocieszenie. (….) Jeżeli krzyżem w ich życiu jest choroba, praca niezgodna z ich skłonnościami i umiejętnościami, jeżeli cierpią z powodu osamotnienia – przyjmują to z całkowitym posłuszeństwem. (…)

Jeżeli nie widzicie rezultatu waszych cierpień i wyrzeczeń lub jeżeli wiecie, że być może zobaczycie je dopiero później, bądźcie pewni, że nie były one poniesione na próżno, bez żadnego pożytku. Przeciwnie – ich owoce będą obfite. (…)

Jesteśmy na Kalwarii! Tłum jest podekscytowany, ponieważ zbliża się tragiczny moment… Wyczerpany ze zmęczenia, ledwo idę. Moje poranione przez kamienie stopy krwawią… Podczas drogi upadałem trzy razy: po raz pierwszy – aby grzesznikom nawykłym do grzechu dać siłę do nawrócenia; po raz drugi – aby dodać odwagi duszom, które upadają z powodu swojej słabości, oraz duszom zaślepionym przez smutek i niepokój, aby powstały i z odwagą wkroczyły na drogę cnoty; po raz trzeci – aby pomóc duszom wyrzec się swojego grzechu w godzinie śmierci.”

do góry

Jezus przybity do krzyża

„Nadszedł już czas. Oprawcy rozciągają Mnie na krzyżu, wyciągają moje ręce tak, aby sięgały już przygotowanych dziur w krzyżu. Moje ciało załamuje się i chwieje na boki, kolce korony cierniowej jeszcze głębiej wbijają się w głowę. Wsłuchajcie się w pierwsze uderzenie młota, które przybija do krzyża moją prawą dłoń… Jego dźwięk rozbrzmiewa aż po głębiny ziemi. Słuchajcie dalej… do krzyża przybijają moją lewą dłoń. Na ten widok trzęsą się niebiosa, a aniołowie padają na twarz. Ja pozostaję zupełnie milczący. Z moich ust nie wydobywa się skarga ani jęk. Jedynie łzy mieszają się z krwią, która zalewa Mi twarz.

Po przybiciu do krzyża dłoni żołnierze brutalnie ciągną Mnie za nogi… Otwierają się rany, nerwy w dłoniach i rękach zrywają się, kości wyłamują… Przenikliwy ból przechodzi przez całe moje ciało. Moje stopy są przybite do krzyża, a krew wsiąka w ziemię!…

Kontemplujcie przez chwilę te zakrwawione dłonie i stopy… To nagie ciało pokryte ranami, moczem i krwią. Brudne… Tę głowę przebitą ostrymi cierniami, mokrą od potu, całą w kurzu i krwi…

Teraz uważajcie, niebiescy aniołowie i wy – dusze, które Mnie kochacie… Żołnierze obrócą krzyż i zabezpieczą gwoździe z drugiej strony tak, aby ciężar mego ciała ich nie wyrwał, abym nie spadł z krzyża. Moje ciało odda ziemi pocałunek pokoju. I kiedy w powietrzu rozlegają się odgłosy walenia młotami, na szczycie Kalwarii dokonuje się zachwycające widowisko.

Moja Matka, która, obserwując wszystko, nie jest w stanie Mi ulżyć, błaga o miłosierdzie mego Ojca w niebie…

Legiony aniołów schodzą na ziemię uwielbiać i podtrzymywać moje ciało, aby nie upadło i nie zostało przygniecione przez ciężar krzyża.

Kontempluj twojego Jezusa, wiszącego na krzyżu, niezdolnego do uczynienia nawet najmniejszego ruchu… nagiego, bez uznania, honoru i wolności… Zabrali Mu wszystko! Nie ma nikogo, kto by się nad Nim ulitował, kto by Mu współczuł w bólu! Mają dla Niego tylko tortury, kpiny i szyderstwa!

Jeżeli Mnie naprawdę kochasz, czy jesteś gotowa być do Mnie podobna? Czego się wyrzekniesz, aby być Mi posłuszną, sprawić Mi przyjemność i Mnie pocieszyć?…

Padnij na twarz i pozwól, abym powiedział ci tych parę słów: Niech moja wola w tobie zwycięży! Niech moja miłość cię wyniszczy! Wysławiaj Mnie w swojej niedoli!”

do góry

Jezus wypowiada swoje ostatnie słowa

„Tobie oddaję mego ducha. Teraz dusze, które wypełniają moją wolę, mogą powiedzieć w prawdzie: «Wykonało się…» Panie mój i Boże, przyjmij do siebie moją duszę, składam ją w Twoje ukochane dłonie.

Swoją śmierć darowałem Ojcu w ofierze za dusze umierające, a one będą żyć. Ostatnim okrzykiem, jaki wydałem z krzyża, objąłem całą ludzkość: w przeszłości, teraźniejszości i przyszłości. Przeszywający spazm, którym uwolniłem się z tego świata, został przyjęty przez Ojca z nieskończoną miłością; radowało się całe niebo, ponieważ moja ludzka postać weszła do chwały. W chwili, w której oddałem ducha, spotkała Mnie ogromna liczba dusz: tych, które pragnęły Mnie w ubiegłych wiekach, miesiącach i dniach, a ich pragnienie było wielkie. (…)

Wcześniej cały dwór niebieski szybko zgromadził się, aby czekać na moment mojej śmierci. Chwila, kiedy ich zobaczyłem, pełna była najwyższej radości. Jednak pośród wszystkich otaczających Mnie dusz jedna była szczególnie poruszona, poruszona tak bardzo, że jaśniała z radości, z miłości… Był to Józef, który bardziej niż ktokolwiek inny rozumiał chwałę, w jaką wstąpiłem po tak ciężkiej walce. To on prowadził czekające na Mnie dusze. Aniołowie według kolejności oddawali Mi chwałę, tak że całą moją jaśniejącą już postać otaczali niezliczeni święci, wysławiając Mnie i uwielbiając.”

do góry

Zmartwychwstanie Jezusa

„Po Wielkim Piątku nadeszła cudowna Niedziela Zmartwychwstania. Jeżeli zdecydowałem, że nie zniszczę świata, to znaczy, że chcę go odnowić. Stare drzewa muszą być przycięte i zrzucić swoje liście, aby wydać nowe pędy. Stare gałęzie i suche liście muszą być spalone.

Oddzielcie młode koźlęta od jagniąt. Niech znajdą gotowe bujne pastwiska, gdzie będą mogły zaspokoić swój głód, czerpiąc z czystych źródeł wody zbawienia. To moja odkupieńcza krew nawadnia wysuszone ziemie, które stały się pustyniami świata dusz. Dopóki choć jeden człowiek potrzebuje zbawienia, ta krew na ziemi będzie płynęła zawsze…”

„Jezu, Maryjo, kocham was, ratujcie dusze!”

do góry