• Kapłani i bracia zakonni
  • Siostry zakonne

  • Informacja

Ks. Bartłomiej Zwoliński

do góry

Urodzony 09-05-1980. Pochodzi z Zawieprzyc. Święcenia kapłańskie 28-05-2005. Wikariusz w Kraśniku (par. Wniebowzięcia NMP), Lublinie (par. Miłosierdzia Bożego), Świdniku (par. NMP Królowej Polski od 01-07-2012).

  • Informacja

O. dr Stanisław Radko

do góry

Pochodzi z Januszówki. Pustelnik – Lasy Sawińskie.

  • Informacja
  • Życiorys

Ks. Paweł Kuzioła

do góry

Urodzony 06-09-1966. Pochodzi z Grądów. Święcenia kapłańskie 18-05-1991. Kanonik honorowy Kapituły Lubelskiej.

Ks. Paweł Kuzioła

do góry

Ks. Paweł o sobie: Urodziłem się 6 września 1966 roku, a więc na Tysiąclecie Chrześcijaństwa w Polsce. Pochodzę z miejscowości Grądy, położonej ok. 8 km od Łęcznej. Naukę rozpocząłem właśnie w mojej miejscowości, następnie uczęszczałem do Ludwina i wreszcie do Technikum Ogrodniczego w Kijanach. Po zdaniu matury poszedłem po opinię do ks. proboszcza Mieczysława Bochenka i zostałem przyjęty do Seminarium Duchownego w Lublinie. 18 maja 1991 roku przyjąłem święcenia kapłańskie z rąk ówczesnego biskupa, ks. Bolesława Pylaka. Pierwszą parafią, w której pracowałem była parafia pw. Przemienienia Pańskiego w Garbowie, skąd po sześciu latach dostałem skierowanie do parafii św. Jana Chrzciciela w Lublinie (parafia archikatedralna), gdzie przepracowałem kolejnych siedem lat. I dokładnie w trzynastą rocznicę święceń, 18 maja 2004 roku, otrzymałem nominację na administratora parafii NMP Królowej w Jastkowie.

W 2008 roku ks. Paweł został proboszczem tejże parafii w Jastkowie.

Jak zrodziło się powołanie do kapłaństwa?

Mówi się, że są różne powołania. Powołanie pawłowe - w tymsensie Pawłowe, że tak, jak św. Paweł, właściwie jeszcze wtedy Szaweł, nagle ktoś spotyka Chrystusa i dokonuje się zwrot w jego życiu. I chociaż mam na imię Paweł, to takiego powołania nie miałem. Są jeszcze powołania od kołyski - ja właśnie miałem takie powołanie. Myślę, że to w dużej mierze zawdzięczam modlitwie rodziców, szczególnie Mamie. Miałem starszego brata, który, niestety, zmarł i Mama mówiła zawsze, że gdy tylko będzie jeszcze jeden chłopak, to, jeśli będzie tylko chciał, może pójść na księdza. No i tak się stało. Mama miała już ponad czterdzieści lat, gdy się urodziłem. Od początku żyłem z tą świadomością w sercu, że będę księdzem. Jestem Panu Bogu ogromnie wdzięczny, przyjmuję to za jakiś wielki dar, ze nigdy nie miałem wątpliwości co do wyboru swego powołania.

Dostrzegam wyraźny rys "maryjny" w moim życiu. Gdy miałem kilka tygodni wypadłem z wózka. Siostra tak intensywnie huśtała tym wózkiem, ze niestety tak się stało. A było to w roku 1966, gdy w mojej rodzinnej parafii trwało Nawiedzenie rodzin przez Kopię Obrazu Matki Bożej. I był taki zwyczaj, że dotykano do tej kopii obraz, który później pozostawał w domu. Gdy Rodzice usłyszeli krzyk sióstr – a mam cztery starsze siostry - przybiegli i zobaczyli, ze leżę siny, nie daję znaku życia. Wtedy moja najstarsza siostra Tenia zaproponowała: "Mamo, dotknijmy go do obrazu. To wszystko trwało kilkanaście minut od tego wypadku, ale po tym dotknięciu cudownie zacząłem "nabierać kolorów", oddychać. I jakoś to prowadzenie Matki Bożej od początku mojego istnienia ciągle jest obecne w moim życiu. A ten obraz jest ze mną zawsze tam, gdzie jestem, wisi obecnie nad łóżkiem w sypialni wJastkowie. Nie da się więc ukryć, że mam szczególne nabożeństwo do Matki Bożej.

Być kapłanem to przede wszystkim wiedzieć Komu się zaufało, jaką drogę się wybrało i być temu wiernym. To znaczy też być dyspozycyjnym, trzeba rezygnować z siebie. Z pewnością nie zawsze się to udaje, ale ta świadomość mi towarzyszy. I w dużej mierze jest pewnym wyznacznikiem moich działań. Czy łatwo być kapłanem? Kiedy się zaufa Panu Bogu to tak, choć jak w życiu - różnie jest, no ale warto. Warto, wtedy jest wewnętrzna satysfakcja nawet jeśli pojawiają się jakieś trudności. Poddanie się Jego woli, Jego prowadzeniu, wówczas wszystko jest możliwe.

  • Informacja
  • Życiorys

Ks. Wiesław Podlodowski

do góry

Urodzony 24-05-1960 w Kijanach. Pochodzi z Wólki Nowej. Święcenia kapłańskie 12-12-1987.

Ks. Wiesław Podlodowski

do góry

Urodzony 24-05-1960 w Kijanach. Pochodzi z Wólki Nowej. Święcenia kapłańskie 12-12-1987. Kanonik honorowy Kapituły Lubelskiej. Wikariusz w Lublinie (par. św. Józefa), Kraśniku (par. św. Józefa), Lubartowie (par. św. Anny), Lublinie (par. MB Fatimskiej). Od 30-03-2004 r. proboszcz parafii św. Anny w Prawnie.

  • Informacja
  • Życiorys

Ks. Stanisław Kazimierz Koproń

do góry

Urodzony 05-03-1951 w Bystrzycy. Pochodzi z Kijan. Święcenia kapłańskie 05-061976.

Ks. Stanisław Kazimierz Koproń

do góry

Urodzony 05-03-1951 w Bystrzycy. Pochodzi z Kijan. Święcenia kapłańskie 05-061976. Kanonik honorowy Kapituły Chełmskiej. Od 2004 r. proboszcz parafii Najświętszego Serca w Woli Korybutowej.

  • Informacja
  • Życiorys

Ks. Jan Żak

do góry

Pochodzi z Zezulina. Należał do Zgromadzenia Księży Orionistów. Zmarł 27-03-2007 w Lublinie.

Ks. Jan Żak

do góry

Urodził się dnia 25 lipca 1937 roku w Torczynie Jozefin (Łuck). Jego rodzina pochodzi z Nasutowa. Na Ukrainie osiedliła się po wojnie polsko-bolszewickiej w 1920 roku. W 1944 roku rodzina Żaków została przesiedlona do Zezulina. Ks. Jan Żak był absolwentem lubelskiego "Biskupiaka". Od 1957 roku był w Zgromadzeniu Księży Orionistów. W latach 1970-1971 w parafii Opatrzności Bożej w Kaliszu pełnił funkcję opiekuna ministrantów. Do roku 1989 był dyrektorem zakładu Dom Pomocy Społecznej Caritas dla Dorosłych w Izbicy Kujawskiej, w którym przebywało ok. 90 podopiecznych. 15 sierpnia 2006 r. ks. Jan Żak został skierowany do Domu zakonnego w Brańszczyku. Zmarł dnia 27 marca 2007 roku w Lublinie. Miał 69 lat życia, 38 lat profesji zakonnej oraz 38 lat kapłaństwa. Pogrzeb odbył się dnia 31 marca w Zezulinie i tam został pochowany na cmentarzu parafialnym.

  • Informacja
  • Życiorys
  • 50-lecie w Nowinach

Br. Stanisław Szalast

do góry

Urodzony 13-04-1907 w Zawieprzycach. Dominikanin. Zmarł 14-07-1987 w Lublinie. Jego grób jest na cmentarzu w Kijanach.

Br. Stanisław Szalast

do góry

Stanisław Szalast, syn Kacpra Szalasta i Bronisławy z domu Goździewska, urodził się 13 kwietnia 1907 roku w podlubelskiej wsi Zawieprzyce należącej do parafii św. Anny w Kijanach. Następnego dnia, 14 kwietnia, otrzymał sakrament chrztu św. W Kijanach przystąpił do pierwszej spowiedzi i Komunii św., do której przygotowywał go ówczesny wikariusz kijański ks. Wincenty Feliks Pawelec. W Kijanach też otrzymał sakrament Bierzmowania.

Mając ok. 23 lat pojechał do Wilna, aby w instytucie "Marianum" przygotowywać się do przyszłej pracy charytatywnej. Prawdopodobnie w roku 1932 wraz z kilkoma "zapaleńcami" wrócił na lubelszczyznę, do Chełma, aby organizować dom opieki dla ludzi starszych, bezdomnych, szczególnie dotkniętych przez los. Wraz ze współbratem Piotrem Zniemirowskim stali się założycielami wspólnoty o nazwie "Bracia prasowi" rozprowadzającymi dewocjonalia i gazety katolickie, ale głównym jej celem była opieka nad ludźmi starszymi, bezdomnymi i opuszczonymi. Za zgodą ówczesnego ordynariusza diecezji lubelskiej – ks. biskupa Mariana Leona Fulmana przywdziali szare habity i przedstawili władzy diecezjalnej statuty zgromadzenia na prawie diecezjalnym, oparte na regule św. Franciszka z Asyżu, pod nazwą "Bracia prasowi św. Paschalisa". W 1934 roku wspólnota wznosi i oddaje do użytku "Dom Opieki dla najuboższych" w Nowinach koło Chełma.

Wybuch II wojny światowej pokrzyżował dalsze zakonne plany. Brat Piotr zginął zamęczony w obozie hitlerowskim Oranienburg – Sachsenhausen. Brat Stanisław w listopadzie 1939 roku został "schwytany" przez Gestapo w łapance na ulicy w Chełmie i poprzez Zamek Lubelski, Oranienburg – Sachsenhausen trafił do Dachau, w którym przebywał aż do wyzwolenia z obozu w 1945 roku. Powojenne losy rzuciły go "na Zachód" (Niemcy, Belgia, Holandia). W połowie lat pięćdziesiątych wstąpił w Rzymie do zakonu Dominikanów, w którym pozostał do końca życia. Jako brat dominikański przebywał w kilku klasztorach na Sycylii, ale najdłużej w Rzymie – w klasztorze przy bazylice Santa Maria Maggiore. W latach 60-tych bywał często w Ojczyźnie, w rodzinnych stronach, odwiedzając licznych przyjaciół tak duchownych, jak i świeckich rozsianych po całej Polsce. Kilkutygodniowy roczny urlop przeznaczał w części na podreperowanie swego mocno zniszczonego zdrowia korzystając z części "renty zachodniej", którą otrzymywał od rządu Federalnych Niemiec za pobyt w "obozach śmierci". Oddając połowę tych pieniędzy dla Polskiej Prowincji Dominikanów drugą część przeznaczał na lekarstwa, na urlop w Polsce i na wspieranie pielgrzymów polskich przybywających do Wiecznego Miasta, księży studiujących w Rzymie i innych rodaków będących w trudnej sytuacji materialnej, zwłaszcza w okresie "stanu wojennego". Wielu przymusowych polskich emigrantów, którzy przeszli przez czasowe "stacje" w okolicach Rzymu, zanim przedostali się do Kanady, Australii, czy Stanów Zjednoczonych doznało gościnności i wsparcia u Brata Stanisława Szalasta.

Brat Stanisław zmarł w 80 roku życia - 14 lipca 1987 r. podczas ostatniego urlopu w Ojczyźnie, w Lublinie, w domu swego bratanka Stanisława. Pogrzeb odbył się w rodzinnej parafii w Kijanach 16 lipca, w uroczystość odpustową Matki Bożej Szkaplerznej. Spoczywa na tamtejszym cmentarzu parafialnym, w pobliżu grobu rodziców, rodzeństwa, tuż przy pomniku żołnierzy Polski Walczącej – żołnierzy Armii Krajowej.

Trwałym i żywym pomnikiem dobroci i troski o najbiedniejszych śp. brata Stanisława Szalasta jest Dom Opieki Społecznej w Nowinach koło Chełma, zbudowany przez wspólnotę św. Paschalisa, której on był założycielem i pierwszym przełożonym.

Otwarcie i poświęcenie tego "przytułku" odbyło się w 1934 roku w ostatnią niedzielę października – w liturgiczną uroczystość Chrystusa Króla.

W 50. rocznicę tego wydarzenia zorganizowano piękną uroczystość w Nowinach, na której był obecny budowniczy domu i organizator tego charytatywnego dzieła – brat Stanisław Szalast.

Ks. Tadeusz Klej.

Dziękujemy ks. Tadeuszowi za wspomnienia o bracie Stanisławie. Dziękujemy też za udostępnione poniższe teksty z uroczystości w Nowinach i za zdjęcia. Bóg zapłać! (początek)

50-lecie w Nowinach

do góry

Ks. Marian Chmielowski
Fragmenty homilii wygłoszonej podczas jubileuszu 50-lecia Domu Opieki Społecznej w Nowinach przez ówczesnego proboszcza parafii św. Stanisława w Rudzie Hucie – ks. Mariana Chmielowskiego (zmarł 11 stycznia 2002 roku w Chełmie w 70 roku życia i 45 roku kapłaństwa).

Drodzy bracia i siostry!

Uprzedzamy dzisiaj tę piękną uroczystość 50-lecia powstania tego Domu Opieki w Nowinach. Tak się dobrze składa, że ten, który ten dom zakładał, czcigodny brat Stanisław jest z nami. Tęsknota sprowadziła go ze słonecznej Italii i do swojej rodziny – to prawda, i do swojej Ojczyzny – to prawda; ale przede wszystkim do tego miejsca, które jest i będzie świadkiem jego miłości i jego oddania dla ludzi.

Niejednokrotnie rozmawiałem z bratem Stanisławem i tu w Polsce i w Rzymie, w jego celi zakonnej i w pokoiku gościnnym i na ogrodzie o tym, jak to w tym młodym chłopcu urodzonym w Zawieprzycach w parafii Kijany zrodziła się ta wielka troska o człowieka, o jego potrzeby duchowe, jak również o potrzeby materialne.

Tam właśnie w tych Zawieprzycach w parafii Kijany przyszedł na świat nasz czcigodny brat Stanisław, chłopski syn, który wraz z ojcem orał i siał, a potem patrzył, jak te bogate kłosy pochylają się prawie do ziemi. Ale zbierając ten chleb z własnym ojcem nie miał takiego serca "tylko dla siebie", egoistycznego, takiego zachłannego. On widział swoimi oczami ludzi spragnionych tych kłosów, spragnionych tego chleba. (...) Był już starszym młodzieńcem, kiedy dowiedział się, że ówczesny dyrektor "Caritasu" taki Pan Bielecki zakładał w Wilnie "Institut Marianum", takie specjalne Studium dla ludzi, którzy poświęciliby się pracy charytatywnej. Ale jak sam mówił w tym Studium trzeba było opłacać. Bogatsi gospodarze wysyłali na czas pieniądze, aby ich synowie mogli spokojnie się uczyć i przygotowywać do tej pracy. Ale byli i bardzo biedni, dla których nie zawsze na czas przysyłano pieniądze; byli czasami głodni. I brat Stanisław widząc ich łzy brał patelnię, zakładał własną kuchnię i tych braci karmił w sobie właściwy sposób. Niejednokrotnie może i narażał się innym z tego tytułu, bo jakoś łamał regulamin, ale czynił to w imię miłości bliźniego. I z takimi kilkoma najbiedniejszymi z tego Wilna zatęsknił, by wrócić w rodzinne strony, do rodzinnej diecezji. I znalazł się w Chełmie.

Patrzył na tych młodych ludzi biskup Fulman ówczesny ordynariusz i może do końca im nie ufał. Myślał jako dojrzały człowiek, że te zapalone młode głowy – "Bóg wie", co jeszcze wymyślą, jak będą realizować te swoje szczytne idee. Ale ponieważ był to mądry i odważny biskup, zaufał tym młodym chłopcom; pozwolił im osiąść w Chełmie najpierw na ulicy Hrubieszowskiej; pozwolił nawet przywdziać habity najpierw szare; pozwolił nawet na ułożenie specjalnego statutu, które miał zatwierdzić jako Zgromadzenie Św. Paschalisa. A oni "Bracia Prasowi" rozpoczynali swoje dzieło nie mając grosza pieniędzy w kieszeni. Rozpoczynali od sprzedawania różańców, książeczek do nabożeństwa, gazet katolickich, weszli w dobre układy z katolicką drukarnią, na czele której stał ks. Stefan Grolowski w Radomiu – naczelny redaktor "Prawdy Katolickiej"; dawał im gazety i książki religijne, by sprzedawali. Gromadzili fundusz, bo brat Stanisław mówił: "muszę kupić kawałek ziemi, muszę na tym kawałku ziemi zbudować dom i zaprosić do tego domu tych, którzy nie mają domu, którzy nie mają co jeść, którzy są chorzy, którym grozi nędza fizyczna i nędza moralna". I rzeczywiście, choć nieufnym okiem patrzył na to ks. dziekan Wacław Kosior, jak sobie poradzą z tą trudnością; czasem dodawał otuchy, a czasem krytykował, bo tu były mokradła, często niedostępne wykroty polskiej drogi – tutaj brat Stanisław kupił od Pana Andrzejewskiego kawał gruntu, tak by tu można było i siać zboże i jedną czy drugą krowę utrzymać, prowadzić gospodarstwo. Z okolicznych gmin przywożono im pacjentów, przyszłych mieszkańców tego domu, który stopniowo się rozbudowywał. I płacono za nich, ale jakże skromną sumę siedemdziesięciu groszy dziennie, kiedy trzeba było pieniędzy i na zdrowy pokarm i na odzienie dla nich i na lekarstwa. Ale młody brat Stanisław ufny Chrystusowi, wierząc w pomoc Bożą rozpoczynał w Imię Boże to dzieło. Już w ostatnią Niedzielę Października, kiedy według dawnej liturgii obchodzone było Święto Chrystusa Króla w 1934 roku poświęcał ten dom pomocy społecznej – "Opieki Społecznej". Może się jeszcze wtedy takim nie nazywał, ale taki był jego cel. A kiedy zabrakło pieniędzy ze sprzedawania różańców, książeczek do nabożeństwa, katolickich gazet, trzeba było rozchodzić się po okolicznych wioskach i po całym mieście Chełmie, mieć odwagę pukać do domów, wyciągać rękę i kwestować, nie dla siebie, ale dla tych swoich domowników, którzy potrzebowali pomocy.

Nie pytał o narodowość, nie pytał nawet o wyznawaną wiarę, przyjął nawet Niemca kolonistę staruszka, który nie miał żadnej opieki, którego z domu wypędzono.

Przyszedł tragiczny wrzesień 1939 roku. Wrogowie sprzęgli się przeciwko nam ze wszystkich stron. Nie daliśmy rady mimo ofiarnego męstwa, mimo przelanej krwi żołnierza polskiego. I tutaj właśnie, gdzieś we wrześniu, kiedy pękały łańcuchy wszelkiej administracji państwowej z ciężkiego więzienia w Górach Świętokrzyskich przyprowadzono więźniów. Tak, jak wszyscy uciekali na Wschód, tak samo i przeprowadzano więźniów. Nie wiedzieli, co z nimi robić, jakoś porozumieli się z Rządem, który był na południowych granicach Polski i odpowiedziano: "bardzo niebezpiecznych rozstrzelać, innych puścić do domu". Po dziś dzień nie wiemy, czy ci niebezpieczni to kryminaliści, czy może jacyś więźniowie polityczni. Nie wiemy nawet ilu ich zginęło, których pochowano tu właśnie w tym lesie, gdzie znajdują się te dwie mogiły. Brat Stanisław mówił mi, że opowiadał mu nieżyjący już dzisiaj brat Piotr, że jeden z rozstrzelanych miał nawet medalik Matki Bożej na szyi. Kiedy Niemcy wkroczyli do Polski, koloniści niemieccy mieszkający w tych okolicach zaskarżyli do Gestapo tych braci i okoliczną ludność, że oni żołnierzom polskim kazali rozstrzelać Niemców, że w tych mogiłach znajdują się trupy Niemców. I wtedy Gestapo rozpoczęło swoją pacyfikację. Starsi ludzie pamiętają jeszcze dzień 1 listopada 1939 roku. Niemcy aresztowali mężczyzn, młodzież z Gotówki, z okolicznych wiosek, ściągnęli ich do tego lasu, w okrutny sposób bili, a potem wywieźli na Zamek Lubelski. Między innymi był w straszliwy sposób katowany brat Piotr. Miał duszę polską, myślał że trzeba na wszystkie pytania odpowiadać szczerze, więc bili go okrutnie, a potem mając prawdopodobnie jeszcze jakieś resztki wyrzutów sumienia, umożliwili mu ucieczkę. Uciekł ten brat Piotr – "prawa ręka" brata Stanisława – do Lublina. Zdjął swój szary habit i pracował w "Polskim Czerwonym Krzyżu". I traf chciał, że znalazł się na ulicy, kiedy Niemcy robili "łapankę"; wraz innymi dostał się do obozu śmierci w Oranienburg – Sachsenhausen. Wtedy w kościele w Chełmie był brat Stanisław. Kiedy powiedziano mu o tej straszliwej sytuacji jaka się stała, to wprawdzie tego wieczoru nie przyszedł, ale na drugi dzień mówił sobie: "to jak to, został tam tylko jeszcze jeden brat staruszek, ci podopieczni sami, co się tam stanie z nimi, trzeba lekarstwo podać i zorganizować dalsze życie, mimo wojny; muszę do nich iść. I przyszedł, ale na krótko, bo natychmiast został aresztowany, kiedy szedł znowu do Chełma załatwiać jakieś sprawy. Przez sześć miesięcy przebywał w Oranienburgu – Sachsenhausen. Tam dowiedział się, że na zapalenie płuc umarł br. Piotr. Stamtąd został przewieziony do Dachau, gdzie przebywał do 1945 r., do zakończenia wojny. (…)

Jakie były dalsze losy naszego br. Stanisława – krótko już powiem. Po wyzwoleniu wycieńczony przebywał jakiś czas w Niemczech pracując w różnych akcjach charytatywnych, był w Belgii, aż wreszcie losy zaniosły go do słonecznej Italii. Zapukał do furty generała Zakonu Ojców Dominikanów w Rzymie i poprosił o przyjęcie do tego zakonu. Po odbyciu nowicjatu był przez wiele lat na południu Włoch, na wyspie Sycylii, w Palermo, w Katanii, w Accireale, a potem znów wrócił do "wiecznego miasta" – do Rzymu, gdzie od kilku lat mieszka przy tej pięknej bazylice Santa Maria Maggiore. Znają go prawie wszyscy pielgrzymi z Polski – głównie duchowni. Kiedy nie maja pieniędzy, kiedy są czasami nawet głodni, pukają wówczas do furty i szukają brata Stanisława. A on jak dawniej w Polsce przyjmuje ich albo w swoim pokoju, w swojej celi, albo w pokoju gościnnym, przynosząc im wiktuały kupione za własne pieniądze, żeby się najedli i nasycili. Jest taki serdeczny, jest taki miły, a przy tym tak dostojny.

Bracie Stanisławie!

Widocznie Bogu podobało się tu twoje dzieło i twoje zamiary, że mimo iż ciebie zabrakło, że wielu twoich zginęło, dzieło to jest dalej prowadzone. A jaka była dalsza historia tego dzieła? W 1940 roku zostały wydalone ze szpitala przy Hrubieszowskiej nasze Siostry Służebniczki Dębickie, gdy armia sowiecka wkroczyła na ziemie polskie w 1939 roku. Co miały począć, co było robić? Ówczesny dziekan ks. Niedźwiński powiedział, że jest pilna potrzeba, aby objęły Nowiny, ten Dom Opieki Społecznej. I od 1940 roku jakże ofiarnie, aż po dziś dzień w tym właśnie domu pracują nasze Siostry Służebniczki kontynuując to wielkie dzieło naszego brata Stanisława. (…).

Bracie Stanisławie!

Czyś pomyślał, że Bóg, mimo różnych trudnych kolei losu pozwoli Ci doczekać tego pięknego Jubileuszu, odprawionego w Twojej obecności, kiedy składamy Bogu Ofiarę dziękczynienia, kiedy jesteś w otoczeniu życzliwych Ci księży: księży dziekanów z Chełma – i Góry Chełmskiej i z Rozesłania Św. Apostołów; kiedy to przyjechał z twoich rodzinnych stron – z Łęcznej – Ks. Dziekan Marian Kozyra, kiedy my pracujący w Rudzie Hucie włączamy się tak serdecznie i tak radośnie w to dzieło jubileuszu pięćdziesięciolecia, kiedy tak życzliwie przyjmują Cię tutaj Siostry Służebniczki, kiedy tak życzliwie patrzą na Ciebie starsi mieszkańcy tych terenów, którzy "jak przez mgłę" jeszcze Cię pamiętają. Jakże jest to wspaniała lekcja historii dla tych młodych, którzy już tej historii nie znają i dla tych najmłodszych polskich dzieci. Jest to historia polskich kapłanów; jest to historia Kościoła polskiego ciągle zaangażowanego w polski lud, dzielącego z nim dole i niedole. Myślę, że gdyby Cię dzisiaj bracie Stanisławie odznaczano nie wiem jakimi medalami, jakimi orderami, nie miałbyś tyle ludzkiej satysfakcji, tyle radości, co Ci sprawia ten skromny jubileusz. Serce Twoje zatęskniło, bo kiedy dwa lata temu odwiedzałem Cię w Rzymie, to mówiłeś: "już tego roku pragnę być w Nowinach, ale zdrowie mi nie pozwala". I muszę Ci powiedzieć, że wiele razy modliłem się o to, aby to zdrowie pozwoliło Ci być jeszcze u nas; i dał Ci Bóg tę łaskę, że jesteś z nami, modlimy się w Twojej intencji, byś i w tym klasztorze i w swojej celi gościnnej i w swym ogrodzie przy Santa Maria Maggiore był jak najdłużej, bo jesteś symbolem tam w słonecznej Italii tego wszystkiego, co sobą reprezentuje autentyczne polskie serce. (początek)

Ks. Marian Kozyra
Dziekan dekanatu łęczyńskiego. (Urodzony 24 stycznia 1933 roku w Zamościu, zmarł 10 lutego 2009 roku w Lublinie.)

Dostojny bracie Jubilacie!

Czcigodni bracia kapłani, siostry zakonne i wszyscy uczestnicy liturgii jubileuszowej!

Najpierw dziękuję księżom proboszczom i siostrze dyrektor za zaproszenie tutaj do Nowin. Z Nowinami jestem związany wieloma latami pracy w parafii Czułczyce. Tutaj przyjeżdżałem dla relaksu przez las, aby odwiedzić kapelanów: ks. Semkowicza, ks. Teresińskiego i siostry zakonne, które mnie zawsze gościnnie podejmowały i miałem tutaj wykłady oparte o Ewangelię. I patrzyłem na portret założycieli tego zakładu: brata Stanisława i brata Piotra. Nigdy nie myślałem, że będę miał okazję spotkać się osobiście z bratem Stanisławem. W czasie beatyfikacji ojca Maksymiliana Kolbe, kiedy byłem w Rzymie w towarzystwie księży Chmielowskich i jeszcze innych kapłanów, odwiedziłem brata Stanisława właśnie w klasztorze Dominikanów w Rzymie. Kiedy tak "kiszki marsza grały", gdy ostatnie liry wydaliśmy na taksówkę, by dojechać do pewnego jezuity, od którego spodziewaliśmy się życzliwości i pomocy, całkiem zawiedzeni, wstąpiliśmy do brata Stanisława. Przyjął nas po polsku, bez konwenansów, serdecznie; poczęstował nas i winem przednim i posiłkiem, a przede wszystkim długo z nami bardzo serdecznie rozmawiał. U brata Stanisława poczuliśmy się jak w polskim, rodzinnym domu, bo bogactwo, kultura i przepych Rzymu jakoś nas onieśmielało, a tam u brata poczuliśmy się jak u siebie. Drugi raz spotkałem brata podczas kanonizacji ojca Maksymiliana. Znów odwiedziłem go i kilka godzin spędziłem u niego w towarzystwie księży Polaków, którzy mają u niego przystań. Brat Stanisław jest ambasadorem Polski w ziemi włoskiej. Dowiedziałem się wreszcie, że brat Stanisław pochodzi z Zawieprzyc, a więc z terenów, na których teraz pracuję i często bywam w kaplicy św. Antoniego w Zawieprzycach. Przy spotkaniach w Polsce mogłem przekonać się, że brat ujmuje bardzo wiele problemów religijnych i społecznych wnikliwie i rzeczowo. I teraz słuchając kazania ks. proboszcza pomyślałem sobie, że taka osobowość mogła pochodzić i ukształtować na tej piaszczystej ziemi w Zawieprzycach. Ale odpowiedź jest prosta; gdy młody Stanisław patrzył na św. Antoniego w kaplicy i słuchał kazań o św. Antonim, dobrym i ofiarnym dla wszystkich potrzebujących, wówczas zapewne Pan Bóg kształtował serce i całą osobowość wrażliwą na potrzeby człowieka, tak potrzeby moralne, jak i materialne.

Cieszę się z tego, że jestem tutaj uczestnikiem tych uroczystości. Gratuluję bratu, że przeżywa tutaj swoją uroczystość w towarzystwie błogosławionego brata Alberta Chmielowskiego i ojca Maksymiliana. I chociaż w Ewangelii jest powiedziane, że "kto inny sieje, a kto inny zbiera", ale w przypadku działalności brata jest inaczej: - brat siał i brat zbiera; ogląda owoce swojej pracy. Siostry wspaniale kontynuują dzieło brata, bo to jest najpiękniejsza realizacja miłości bliźniego. Tej działalności dzisiaj tak bardzo potrzeba w świecie konsumpcji, egoizmu i materializmu. Gratuluje bratu, że brat doczekał 50-lecia działalności tego dzieła, które założył. Jest to jednocześnie chluba i jakieś zaproszenie dla rodziny. Życzę bratu zdrowia tego fizycznego i kontynuowania tej troski o Polaków, którzy odwiedzają Wieczne Miasto. (…).

Przed Mszą św. oglądałem życzliwość i serdeczność ludzi świeckich, którzy przychodzili z kwiatami i wyrazami wdzięczności dla brata Stanisława. Dzisiaj wdzięczność jest cnotą już rzadką; dlatego też, gdy spotykamy ludzi wdzięcznych, to jesteśmy tym zbudowani i zachęcani do pracy w stylu brata Stanisława, czy brata Alberta i ojca Maksymilina.

Dziękując jeszcze raz za zaproszenie życzę "Szczęść Boże" bratu i wszystkim tu zgromadzonym. (początek)

  • Informacja
  • Życiorys

O. Atanazy Jan Niziołek

do góry

Urodzony 1911 roku w Spiczynie, parafia Kijany. Zmarł 26 lipca 1999 roku w Gorzowie Wielkopolskim, w 88 roku życia.

O. Atanazy Jan Niziołek<

do góry

O. Jan Bońkowski,
kapucyn (ze wspomnień z lat 1944-45).

Fragment historii szpitala Świętego Ducha w Łomży (...). Do bliskich członków "rodziny szpitalnej" należał dość częsty gość w brązowym habicie. O ile dobrze pamiętam – pojawiał się najczęściej późnym wieczorem, trzymając w lewej ręce bursę z Najświętszym Sakramentem, a w prawej latarkę. Dla bezpieczeństwa, bowiem ani wieczorem, ani w nocy nie palono świateł. Owym gościem był doskonale znany ówczesnej Łomży o. Atanazy Niziołek, kapucyn, niezastąpiony w niesieniu ulgi cierpiącym, zawsze o pogodnym, uśmiechniętym obliczu. Kojąc ową szczyptą balsamu dobroci zbolałe ciała, obdarzał tym hojniej największym Skarbem nieba, niemniej chore ludzkie dusze. Był to pierwszy kapucyn, którego w życiu poznałem i którego już wtedy zapragnąłem naśladować.

Należy nadmienić, że wcześniej,tj. w czerwcu 1940 roku Sowieci aresztowali braci z klasztoru w Łomży, wywożącich w głąb Rosji. Spośród nich o. Władysław Gaca i o. Grzegorz Marcinkowski zginęli w nieznanym miejscu, o. Hieronim Myszkowski i br. Jukundus Komeras opuścili ZSRR wraz z armią generała Władysława Andersa w 1944 r., o. Ryszard Grabski po piętnastoletnim pobycie na Syberii wrócił w 1955 r. do Polski. W latach okupacji hitlerowskiej i sowieckiej kapucyni nie pozostali obojętni wobec działalności niepodległościowej. Z Armią Krajową współpracował między innymi nasz ojciec Niziołek, pseudonim “Atanazy", kapelan 33 pp Łomża. Odznaczony Srebrnym Krzyżem Zasługi i Krzyżem Walecznych.

  • Informacja
  • Życiorys

Ks. dr Jan Fiuta-Faczyński

do góry

Urodzony 10-01-1907 w Spiczynie. Zmarł w 16-01-1972 roku w Tomaszowicach, gdzie został pochowany.

Ks. dr Jan Fiuta-Faczyński

do góry

Urodził się 10 stycznia 1907 roku w Spiczynie, powiat Lubartów. Był synem Józefa i Antoniny z Rodzików. Siedmioklasową szkołę powszechną ukończył w czerwcu 1922 roku w Kijanach. Do gimnazjum uczęszczał najpierw w Lublinie, do tak zwanej "Szkoły Lubelskiej", a następnie do Gimnazjum Biskupiego w Pińsku, gdzie zdobył maturę. W Pińsku też rozpoczął naukę w Seminarium Duchownym. W roku 1929, po ukończeniu pierwszego kursu filozoficznego, z własnej inicjatywy przeniósł się do Lublina. W aktach kurialnych znajduje się zaświadczenie Rektora Pińskiego stwierdzające, że: "ks. Jan Fiuta wstąpił do Seminarium Duchownego w Pińsku dnia 1 września 1926 roku i przebywał w zakładzie do 5 sierpnia 1929 r. W roku szkolnym 1928/29 ukończył I kurs filozofii. Przez cały czas pobytu w Seminarium zachowywał się wzorowo. Opuścił zakład na własne żądanie."

Jako kleryk lubelski dość dużo podróżował i wykazywał dużo zaradności w zdobywaniu środków na odbywanie podróży. Większość ferii świątecznych i wakacyjnych spędzał w Konopnicy u ks. kan. Piotra Gintowta. Poświęcał wtedy wiele czasu pracy w Katolickich Stowarzyszeniach Młodzieży i wśród ministrantów.

Wyświęcony został na kapłana dnia 18 czerwca 1933 roku w Lublinie.

Po święceniach rozpoczął studia specjalistyczne na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Studiował równocześnie dwa wydziały: teologiczny i prawa kanonicznego. Podczas studiów dzięki poparciu rektora ks. Szymańskiego przez dwa miesiące przebywał w Wiedniu, gdzie gromadził materiały do swojej pracy naukowej. Dnia 1 czerwca 1938 roku na podstawie egzaminu oraz pracy pt.: "Przysięga i źródło jej siły dowodowej", uzyskał licencjat prawa kanonicznego.

Studia na wydziale teologicznym uwieńczone zostały doktoratem za pracę na temat: "Istota męstwa chrześcijańskiego według nauki św. Tomasza z Akwinu".

Po skończonych studiach na Katolickim Uniwersytecie Lubelskim ks. Jan przez dłuższy czas pełnił obowiązki prefekta w różnych szkołach lubelskich. I tak we wrześniu 1938 roku na własną prośbę zostaje etatowym prefektem w Państwowej Szkole Powszechnej Nr 14 na Dziesiątej. Założył i prowadził w niej Krucjatę Eucharystyczną. Kupił wraz z rodzicami 250 tomów Biblioteki Religijnej oraz inne pomoce szkolne. Był więc jak na owe czasy - nowoczesnym nauczycielem religii. Niestety uczył w tej szkole tylko rok czasu. Zbliżała się wojna i pamiętny wrzesień 1939 roku. Ks. Jan staje w szeregach obrońców Ojczyzny. Został mianowany kapelanem w Szpitalu Wojskowym w Lublinie oraz zastępcą dziekana wojskowego DOK Lublin.

Dnia 10 grudnia 1939 roku został aresztowany przez Gestapo w Lublinie, przy ul. Ogrodowej 12. Rzeczy jego zostały zagrabione przez Niemców. Osadzono go wtedy na Zamku Lubelskim. Podczas badań zarzucono mu, że uczył bezprawnie religii w szkole. Dnia 26 grudnia 1939 roku nazwisko ks. Jana umieszczone zostało na liście zakładników wraz z innymi księżmi. Zwolniony został z więzienia jako zakładnik dnia 5 czerwca 1940 roku. Musiał się jednak meldować co tydzień w Gestapo.

W okresie okupacji należał do NSZ, pełniąc w oddziale "Nerwy" funkcję kapelana. Za głoszenie patriotycznych kazań był represjonowany i poszukiwany przez Gestapo.

W czerwcu 1940 roku został mianowany wicedyrektorem kościoła św. Ducha w Lublinie. Dnia 24 września 1940 r. Kuria Biskupia w Lublinie poleciła mu objąć nauczanie religii w Szkole Handlowej Męskiej i Żeńskiej oraz Wyższych Kursach Handlowych im. inż. Łatockiego. W marcu 1941 roku ks. Jan dodatkowo objął lekcje religii w Prywatnej Szkole Mechanicznej przy ul. Krakowskie Przedmieście. W latach 1941-43 do poprzednich szkół doszła nauka religii w Szkole Budownictwa i Chemicznej.

Po Wielkanocy, dnia 15 maja 1943 roku Gestapo usiłowało ponownie zaaresztować ks. Jana za głoszenie kazań patriotycznych i nauczanie historii Kościoła w Polsce. Mieszkał on przy kościele św. Ducha w Lublinie. Udało mu się wtedy uciec i ukrywał się do lipca 1944 roku. W międzyczasie dnia 23 lutego 1944 roku schwytano go w Matczynie. Siedział nawet w aucie. Ale szczęśliwa ucieczka pozwoliła mu i tym razem uniknąć więzienia.

Należy jeszcze nadmienić, że w latach 1935-1942 ks. Jan był kapelanem Domu Zakonnego Sióstr Służek NMP Niepokalanej w Lublinie, przy ul. J. Dąbrowskiego 3. Jeszcze w latach osiemdziesiątych starsze siostry pamiętały jego piękne kazania, głoszone w ich kaplicy. Podkreślały także gorliwość z jaką ks. Jan pełnił wtedy swoje obowiązki. W okresie okupacji ks. Jan był także bardzo zaangażowany w działalność ratującą Żydów (więcej na końcu życiorysu).

We wrześniu 1944 roku został on prefektem w trzech szkołach lubelskich: w Gimnazjum i Liceum Handlowym im. Vetterów, w Gimnazjum i Liceum Handlowym dla Dorosłych prof. Olszewskiego w Lublinie.

Po wojnie był prefektem wielu lubelskich szkół, dojeżdżał też z kazaniami do podlubelskich parafii. Słynął z ostrych wystąpień antykomunistycznych (więcej na końcu życiorysu).

1 maja 1946 roku został substytutem obrońcy węzła małżeńskiego w Sądzie Biskupim Lubelskim, początkowo tylko do dnia 15 lipca 1946 roku.

26 lipca 1946 roku ks. Jan Fiuta pod naciskiem władz państwowych zmienił nazwisko i od tej pory do końca życia nazywał się Fiuta-Faczyński.

24 sierpnia 1946 roku Kuria Biskupia w Lublinie mianowała go prefektem Gimnazjum i Liceum dla Dorosłych p. St. Szczęcha w Lublinie oraz Szkoły Zawodowej Spółdzielni "Wiedza".

W październiku zaś tego roku dodatkowo musiał uczyć ponadto w Publicznej Szkole Zawodowej - Odzieżowej w Lublinie, przy ul. Dolnej Panny Maryi.

Podczas wyborów do Sejmu Ustawodawczego w 1947 nawoływał ludność, aby nie głosowała na listę bloku demokratycznego, używając m.in. sformułowania: "Chcesz jeść wszy, głosuj na listę trzy".

Od 10 lipca 1947 był wikariuszem w Świerżach na czas choroby tamtejszego proboszcza ks. Franciszka Barczuka. Pracował tam zaledwie do dnia 1 sierpnia tegoż roku.

W roku 1949 z polecenia Władzy Diecezjalnej ks. Jan w zastępstwie chorego ks. Jerzego Ochalskiego uczył w Szkołach Podstawowych Nr 17 i 20 (ul. Krochmalna 31 i 1 Maja 57).

Od 15 grudnia 1949 roku objął obowiązki wikariusza współpracownika w parafii św. Michała w Lublinie i pełnił je do dnia 30 czerwca 1951 roku.

4 września 1951 roku ks. Jan został prefektem w Technikum Mechanicznym, Technikum Elektrycznym i Zasadniczej Szkole Elektrycznej. Dnia zaś 12 września tegoż roku doszło jeszcze Technikum Budowy Samochodów.

23 stycznia 1952 roku biskup ordynariusz zwolnił go z obowiązków prefekta szkół miasta Lublina i zlecił mu administrację parafii Tomaszowice. Tutaj ks. Jan pracował aż do swojej śmierci. W roku 1959 i 1960 Kuria wysuwała wprawdzie jego osobę na stanowisko proboszcza wakującej parafii Milejów, ale do nominacji nie doszło (władze państwowe nie zgodziły się na nominację). Interwencja biskupa ordynariusza nie przyniosła także pozytywnego skutku.

22 listopada 1971 roku ks. Jan czasowo administrował wakującą parafię Dąbrowica.

Ks. Jan Fiuta-Faczyński zmarł 16 stycznia 1972 roku w parafii Tomaszowice. Tam też został pochowany.

Sądzony za prawdę. 10 listopada1958 roku wyrokiem Sądu Wojewódzkiego w Lublinie ks. Jan Fiuta-Faczyński został skazany na 2 lata więzienia i 400 zł opłaty sądowej za to, że 12 lutego 1958 roku na pogrzebie członka PZPR Stefana Michowskiego powiedział m.in.: Po okupacji nadeszła plaga ze Wschodu - plaga komunizmu, której kroki skierowane były przeciwko Kościołowi. Sprawa przeciwko ks. Fiucie-Faczyńskiemu została nagłośniona w prasie, m.in. w "Sztandarze Ludu" i "Sztandarze Młodych". Według tych pism miał on się wyrazić: Przeżyliśmy okres okupacji niemieckiej, myśleliśmy, że przyszła wolność, a tymczasem przyszła ze Wschodu plaga komunistyczna z reformą rolną i innymi klęskami. Księdzu Fiucie-Faczyńskiemu zarzucano podczas procesu, iż wcześniej zawiadomił rodzinę, że jeśli chory nie przystąpi do ostatniej spowiedzi, odmówi mu miejsca na cmentarzu i będzie on musiał zostać pochowany w części przeznaczonej dla zbrodniarzy, samobójców i bezbożników. Natomiast w trakcie pogrzebu przedstawił Michowskiego jako ofiarę zgubnych wpływów Wschodu. Zarzucono mu więc, iż "usiłuje rozniecać w społeczeństwie antagonizm światopoglądowy, wykorzystując ludzką ciemnotę do celów wrogich władzy ludowej.

W obronie oskarżonego księdza wystąpiła Kuria Biskupia (w osobie wikariusza generalnego ks. dr. Piotra Stopniaka, wskazując nie tylko na absurdalność zarzutów, ale również na inne uchybienia formalnoprawne. Sprawa była jednak niezwykle nagłośniona i przy okazji ujawniła brak odpowiednich regulacji między Kościołem a państwem, spowodowany odrzuceniem konkordatu w 1945 r. Ksiądz Fiuta-Faczyński odwołał się od zasądzonego wyroku, w wyniku czego 4 października 1960 r. został uniewinniony przez ten sam SW, Wydział IV Karny w Lublinie. 2 lipca 1961 r. prokurator wojewódzki odwołał się od tego wyroku, lecz na posiedzeniu 5 lipca 1961 r. Sąd Najwyższy w Izbie Karnej wyrok utrzymał w mocy, ostatecznie uniewinniając ks. Fiutę-Faczyńskiego.

Źródło: "Wiadomości Diecezji Lubelskiej 1974", nr 10/12. "Leksykon duchowieństwa represjonowanego za prawdę w latach 1945-1989", t. 1. Warszawa 2002, s.54-56.

Z pomocą Żydom. "Działalność ratującą Żydów rozwinął w Lublinie ks. Jan Fiuta-Faczyński, były więzień Zamku Lubelskiego. Kiedy zastępował rektora kościoła świętego Ducha, nawiązał znajomość z właścicielem apteki, mgr. Emilem Żółtkowskim mającym liczne kontakty z Żydami. Aptekarz załatwiał im noclegi, wspierał finansowo, wyrabiał Arbeitskarty i prosił księdza o metryki urodzenia i chrztu. Ksiądz Fiuta-Faczyński, człowiek o nastawieniu patriotycznym i społecznikowskim, odważny w działaniu, na skalę niemalże masową dostarczał Żydom z Lublina, Warszawy i Radomia dokumenty przynależności do Kościoła rzymskokatolickiego, z nazwiskami polskimi i ukraińskimi. Te ostatnie pozwalały łatwiej wtopić się w tłum tym, którzy wyjeżdżali w okolice Lwowa. Gdy kapłanem zaczęli interesować się Niemcy, schronił się w Łopienniku. I tu kilku Żydom z Piask i Krasnegostawu wypisał metryki. Ktoś schwytany z takim dokumentem wskazał na niego. Zapłaciłby za to najwyższą cenę, ale w porę ostrzeżony zdołał uciec z proboszczem, ks. Janem Kosiorem. Kiedy ukrywał się na terenie Babina i Matczyna, spotykał Żydów zbiegłych z getta bełżyckiego, którzy często zrezygnowali już z walki o przeżycie. Dodawał im odwagi, ostrzegał i dzielił się chlebem."

Z książki: Polacy z pomocą Żydom (diecezja lubelska 1939-1945). W duchu i prawdzie: wybrane sylwetki kościoła lubelskiego (1805-2005), red. ks. H. Misztal. Lublin, 2005. (początek)

  • Informacja
  • Życiorys

S. dr Beata Helena Chołyk

do góry

Urodzona 17 marca 1950 roku w Charlężu. Zmarła w szpitalu w Łomiankach 6 września 2021 roku. Od 1970 roku siostra Zgromadzenia Sióstr Najświętszego Imienia Jezus.

S. dr Beata Helena Chołyk

do góry

Siostra Beata Helena Chołyk urodziła się 17 marca 1950 roku w Charlężu koło Lublina jako pierwsze z pięciorga dziesięciorga dzieci Jana i Jadwigi z domu Tynkowskiej. Jak sama wspominała, mimo wielokrotnych przeprowadzek rodziny, całe jej dzieciństwo było związane przede wszystkim z Kijanami. Ochrzczona została 10 kwietnia 1950 r. w kościele parafialnym w Bystrzycy, otrzymując na chrzcie imię Helena, do sakramentu bierzmowania przystąpiła w dniu 10 października 1965 roku w kościele parafialnym pw. św. Anny w Kijanach.

Do Szkoły Podstawowej uczęszczała w Spiczynie. Kolejnym etapem jej edukacji było Technikum Ogrodnicze w Kijanach. Po ukończeniu Technikum i odbyciu rocznego stażu pracy 30 września 1970 roku wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Najświętszego Imienia Jezus w Warszawie. Jednocześnie rozpoczęła studia teologiczne (teologia ogólna) na Akademii Teologii Katolickiej w Warszawie, gdyż - jak napisała w swoim życiorysie - jej marzeniem było dążenie do pogłębienia wiary i wiadomości religijnych. W roku 1971 rozpoczęła dwuletnią formację początkową w Warszawie, otrzymując przy przyjęciu do nowicjatu imię zakonne Beata, które to imię lubiła i chętnie je używała.

Po ukończeniu formacji nowicjackiej 1 sierpnia 1973 r. złożyła pierwszą profesję zakonną. Po sześciu latach ślubów czasowych została dopuszczona do profesji wieczystej, którą złożyła w dniu 2 sierpnia 1979 roku w kościele parafialnym pw. Matki Bożej Królowej Polski przy ul. Gdańskiej w Warszawie, czyli dokładnie w tym miejscu, gdzie dziś ją żegnamy.

Po nowicjacie kontynuowała studia na ATK, zmieniając wówczas kierunek i przenosząc się według zamiłowania na misjologię. Ukończyła je w 1977 r., uzyskując tytuł magistra teologii na tymże kierunku. Po pewnym czasie podjęła studia doktoranckie na ATK. W roku 1996 uzyskała tytuł doktora nauk teologicznych na podstawie rozprawy doktorskiej zatytułowanej „Treści misyjne w katechizacji drugiego programu szczegółowego w zakresie klas III-VIII", napisanej pod kierunkiem ks. prof. dra hab. Władysława Kowalaka i obronionej na tejże uczelni. Siostra Beata uzyskała tytuł doktora misjologii jako 11 osoba i pierwsza kobieta w Polsce.

Już od początku swego życia zakonnego s. Beata rozpoczęła pracę katechetyczną, którą ofiarnie i z wielkim zaangażowaniem kontynuowała aż do przejścia na emeryturę w 2005 roku. Katechizowała dzieci od przedszkola poprzez szkołę podstawową, szkołę specjalną i szpitalną, szkołę średnią aż po studentów. Prowadziła także różne grupy duszpasterskie (oaza, kółka misyjne…).

Jako katechetka pracowała w Michałowicach k/Warszawy (lata 1976-1980), w Warszawie na Sadybie (par. św. Tadeusza Apostoła, lata 1977-1980), na Wawrzyszewie (par. św. Marii Magdaleny, lata 1980-1981), na Stegnach (par. Matki Bożej Miłosierdzia, lata 1981-1982; 1986-1988), w Krasnobrodzie (lata 1982-1983), Licheniu (lata 1984-1986), Piotrkowie Trybunalskim (lata 1988-1989), Szaflarach (lata 1989-1992). W latach 1992-2010 przebywała w Domu Generalnym w Warszawie i pracowała do emerytury w następujących placówkach: SP Specjalna nr 20; przedszkole Sióstr Imienia Jezus; Przedszkole, Szkoła Podstawowa i Gimnazjum przy Szpitalu w Dziekanowie Leśnym; Zespół Szkół Elektroniczno-Mechanicznych; Szkoła Podstawowa nr 209 im. Hanki Ordonówny; Szkoła Podstawowa nr 79 im. Zygmunta Sokołowskiego; Papieski Wydział Teologiczny - dla studentów katechetyki specjalnej; praktyki pedagogiczno-katechetyczne dla studentów Instytutu Studiów nad Rodziną w Łomiankach.

Poza pracą katechetyczną, s. Beata przez dwa lata była cenionym przewodnikiem pielgrzymów w Sanktuarium Matki Bożej Bolesnej w Licheniu oraz przez rok sekretarką w Biurze Misyjnym Księży Marianów w Warszawie (1981).

W latach 1989-92 wyjeżdżała na Białoruś samodzielnie lub z siostrami naszego Zgromadzenia na akcje apostolsko-ewangelizacyjne. Pomagała kapłanom w pracy duszpasterskiej, zwłaszcza w parafiach Lipniszki, Trokiele i Mosty koło Grodna, czy Parafianowo w okręgu witebskim. Prowadziła katechezę, przygotowywała do I Komunii św., przygotowywała rodziców i rodziców chrzestnych przed chrztem dziecka, narzeczonych do ślubu. Wspomnienia z pracy na Białorusi spisała w jednym z licznych artykułów swego autorstwa.

Aktywnie udzielała się również w referacie powołaniowym naszego Zgromadzenia, jeżdżąc do wielu parafii z prelekcjami kierowanymi zresztą nie tylko do dziewcząt.

Po przejściu na emeryturę zajęła się, przebywając głównie w domu w Brwinowie, pisaniem wspomnień - książek i artykułów drukowanych w prasie katolickiej i lokalnej. Opublikowała książki o swojej ukochanej szkole - Technikum Ogrodniczym w Kijanach koło Lublina i o Lubelszczyźnie pt. „Pod płaszczem Pani i Matki Kijańskiej", „W opiekuńczych ramionach naszej Matki Płaczącej", „W hołdzie Maryi Matce i Królowej naszego polskiego narodu', a także wiele innych pozycji. Za zasługi dla Parafii Świętej Anny w Kijanach otrzymała w roku 2005 „Medal 200 lat Diecezji Lubelskiej" (1805-2005).

Odbyła szereg pielgrzymek do miejsc świętych w Polsce i poza jej granicami, które uważała za „wielkie podarunki od Pana Boga", między innymi do Rzymu, Ziemi Świętej, Medjugorie, Pragi, Mediolanu, Paryża.

Nasilająca się choroba przede wszystkim w chodzeniu, były powodem jej przeniesienia do domu przystosowanego dla osób starszych i chorych. W Łomiankach przebywała jednak zaledwie kilka miesięcy. Po nagłym pogorszeniu się stanu jej zdrowia i krótkim leczeniu szpitalnym odeszła do Pana późnym wieczorem 6 września 2021 roku w dzień swoich imienin zakonnych po przyjęciu sakramentu chorych otoczona modlitwą sióstr i jej bliskich.

Żegnając dziś (10.09.2021) s. Beatę Helenę Chołyk, prosimy, by miłosierny Jezus, którego święte imię czciła i głosiła na ziemi, był jej nagrodą w niebie. Niech odpoczywa w pokoju!

Siostrę Beatę, w imieniu naszej parafii pożegnał ks. Lucjan Marcinkowski zapowiadając odprawienie Mszy św. gregoriańskich w jej intencji.

Wraz z odejściem do wieczności siostra Beata Helena pozostawiła puste miejsce w naszej parafialnej wspólnocie, ale jej osoba będzie dalej żyła w naszych wspomnieniach i pamięci o Jej miłości do parafii Kijany. Wszyscy znający siostrę Helenę dalej są pod wrażeniem jej niezwykłej osobowości, pełnej energii, radości i optymizmu. Siostra Beata Helena posiadała także niezwykłą zdolność obrazowego przekazywania informacji. Pielgrzymi, którzy wracali z Lichenia byli zachwyceni posługą siostry Beaty Heleny.

Siostra Beata Helena także wykonywała wręcz bezcenne dzieło dla naszych okolic, które można by nazwać „ocalić od zapomnienia”. W 2007 roku ukazała się jej książka pt. „Pod płaszczem Pani i Matki Kijańskiej. Dzieje Szkoły w latach 1964-1969”. Książka jest nieocenionym źródłem informacji o historii szkoły w Kijanach i okolicy. Książka została napisana na podstawie osobistych wspomnień s. Heleny, relacji jej kolegów ze szkolnej ławy oraz innych dokumentów pieczołowicie zbieranych i opracowywanych przez autorkę książki. Pozycja ta zawiera również wykazy absolwentów od 1935/1936 do 2003/2004 roku, a także zdjęcia i fotokopie cennych dokumentów ze szkolnego archiwum w Kijanach.

Inna pozycja „W hołdzie Maryi Matce i Królowej naszego Polskiego Narodu” jest również nieocenionym źródłem informacji o historii szkoły i okolicy. Składa się z sześciu części i czterech aneksów. Książka zawiera m. in. kalendaria dziejów Ziemi Lubelskiej, Lublina, powiatów: lubartowskiego i łęczyńskiego, Gminy Spiczyn, miejscowości Kijany oraz jej parafii i ZSR. Są w niej również fragmenty doktoratu mgr inż. Pawła Sagana, streszczenie pracy o szkole prof. dr hab. Dominika Fijałkowskiego. Wspomnienia w formie listów z czasów wojny i okupacji: mgr inż. Waldemara Targońskiego, prof. dr hab. Dominika Fijałkowskiego, prof. dr hab. Kazimierza Smolarza. Na uwagę zasługują życiorysy najbardziej znanych absolwentów, a także oryginalne konspekty lekcji religii prowadzonych przez redaktorkę książki oraz ulubione przez absolwentów i profesorów utwory poetyckie.

Niezastąpionym uzupełnieniem książki są ciekawe fotografie oraz fotokopie cennych dokumentów ze szkolnego archiwum.

Droga siostro Beato Heleno, dziękujemy Ci za wszystko. Niech Bóg będzie dla Ciebie nagrodą za Twoje życie Jemu poświęcone, a Pani Kijańska niech będzie Twoją radością w niebie.

Głównym źródłem powyższych informacji jest biografia siostry Beata Heleny przedstawiona w czasie pogrzebu przez siostrę ze Zgromadzenia Najświętszego Imienia Jezus.

ks. Wiesław Podlodowski

  • Informacja
  • Życiorys

S. Teresa Kalkstein

do góry

Urodzona 18-08-1888 w Radzicu Nowym. Zmarła w Rzymie 25-12-1980 roku. Przełożona Generalna Zmartwychwstanek.

S. Teresa Kalkstein

do góry

Urodziła się 18 sierpnia 1888 roku w Radzicu pod Lublinem, parafia Kijany. Na chrzcie św. otrzymała imiona: Janina Maria Franciszka.

Po otrzymaniu matury w Lublinie udała się do Fryburga w Szwajcarii i tam studiowała pedagogikę i literaturę w "Academie Ste Croix" i w "Hautes Etudes" oraz teologię na uniwersytecie. Studia ukończyła w 1908 roku dyplomem magisterskim I klasy dla nauczycielek szkół wyższych. Z kolei 1 października 1909 roku podjęła dalsze studia w Paryżu na Sorbonie i w Instytucie Katolickim. Po ukończeniu nauk czas jakiś pracowała w polskim środowisku młodzieżowym w Szwajcarii.

Życie zakonne rozpoczęła 1 listopada 1911 roku w Kętach. Otrzymała imię Teresa. Pierwsze śluby zakonne złożyła 5 lipca 1913 roku na ręce Założycielki Celiny Borzęckiej.

Po ślubach pracowała z młodzieżą w Kętach i w Kozach koło Kęt. Równocześnie pełniła obowiązki podmistrzyni nowicjatu (1915-1919) i mistrzyni junioratu w Kętach i w Warszawie (1916-1927).

Od 1919 roku przebywała w Warszawie w klasztorze na Sewerynowie, gdzie siostry prowadziły seminarium nauczycielskie. Była dyrektorką tego seminarium i jednocześnie przełożoną domu.

W latach 1927-1933 towarzyszyła przełożonej generalnej, Małgorzacie Dąbrowskiej, w jej wizytacji domów Zgromadzenia w Stanach Zjednoczonych.

Po podziale Zgromadzenia na prowincje została mianowana przełożoną prowincji polskiej i kierowała nią w latach 1928-1937. Po podziale tej prowincji na dwie jednostki administracyjne w 1937 roku objęła przełożeństwo prowincji warszawskiej. Na V Kapitule Generalnej w czerwcu 1938 roku wybrana przełożoną generalną kierowała Zgromadzeniem prawie 30 lat (1938-1967).

Ostatnie 13 lat spędziła w domu rzymskim, oddając się ulubionej pracy historycznej. Od roku 1974 dotknięta paraliżem, z konieczności musiała ograniczyć swoje prace. Śmierć jej aczkolwiek spodziewana, przyszła jednak nagle. W pierwszy dzień świąt Bożego Narodzenia, tj. 25 grudnia1980 roku, siedząc w fotelu przed balkonem, wysłuchała przez radio udzielonego błogosławieństwa Ojca świętego "Urbi et Orbi" z odpustem zupełnym i w kilkanaście minut potem już nie żyła.